Trener Lecha, Jose Mari Bakero: Od bezrobocia do euforii - WYWIAD

2010-11-06 8:00

Tych dni Jose Mari Bakero (46 l.) nie zapomni do końca życia. W środę przejął Lecha, poprowadził ledwie dwa treningi i musiał zmierzyć się z jednym z najlepszych zespołów świata. Debiut wypadł rewelacyjnie, a wygrana z Manchesterem City 3:1 odbiła się szerokim echem w Europie.

"Super Express": - To był najpiękniejszy wieczór w pańskiej karierze trenerskiej?

Jose Mari Bakero: - Ze względu na okoliczności był niepowtarzalny. Życie jest niesamowite! Przecież jeszcze dwa dni przed meczem nie miałem pracy. Potem objąłem Lecha i zasłużenie wygraliśmy z jednym z najlepszych zespołów na świecie. Czyli od bezrobocia do euforii. Ten wieczór przypomina mi najlepsze momenty trenerskiej kariery. Takie jak utrzymanie przeze mnie Realu Sociedad w Primera Division czy zdobycie Pucharu Hiszpanii z Valencią, w roli asystenta Ronalda Koemana.

 Przeczytaj koniecznie: Lech Poznań - Manchester City: bramki, akcje - wideo, YouTube

- Trener Manchesteru Roberto Mancini nie ma do pana szczęścia. Już drugi raz pan go ograł.

- (śmiech). Wiem, że dziennikarze lubią takie historie... Tak, Mancini grał w Sampdorii Genua, którą Barcelona ograła w finale Ligi Mistrzów. Teraz znów dobrze mi z nim poszło. Trudno się nie cieszyć, zwłaszcza że w tej wygranej nie było przypadku. Poza kilkoma minutami graliśmy lepiej od Manchesteru, a to duża rzecz.

- Mógł pan spokojnie zasnąć po takim wieczorze?

- Ze snem nigdy nie miałem problemów. Po meczu pojechaliśmy na kolację z zespołem, a o pierwszej w nocy już się kładłem. Szaleństw nie było (śmiech). Jestem dumny i szczęśliwy, bo na trybunach była żona z dziećmi. Bawili się wspaniale.

Patrz też: Lech Poznań - Manchester City, wynik 3:1. Lokomotywa przejechała przez City

- Wracając do kulis ostatnich wydarzeń. Długo się pan zastanawiał nad ofertą Lecha?

- Ani chwili. Negocjacje poszły sprawnie. Załatwiliśmy wszystko w dwa dni. Kiedy ofertę składa mistrz Polski, trudno odmówić.

- Miał pan inne propozycje z Polski?

- Tak, ze Śląska i z Cracovii. Ale warto było poczekać na Lecha.

- 10 listopada, przyszła środa. Mówi panu coś ta data?

- 10 listopada... No tak, do Poznania przyjeżdża Polonia Warszawa.

- Będzie okazja do zemsty...

- Dla mnie to będzie szczególny mecz, ale nie pałam nienawiścią do tego klubu. Polonia kojarzy mi się bardzo dobrze. To ten klub dał mi szansę pracy i promocji w Polsce, z piłkarzami i kibicami miałem świetne relacje...

- Ale prezes Wojciechowski traktował pana bardzo ostro.

- O prezesie nie będę mówił, bo to już przeszłość. Teraz nie myślę, jak się zemścić na Wojciechowskim, tylko jak uzbierać 18 piłkarzy na mecz z Ruchem. Kontuzji i innych kłopotów mamy aż zanadto.

- Zdążył się pan już rozejrzeć po Poznaniu?

- To świetne piłkarskie miejsce. Poznań jest jak Barcelona, "oddycha" swoim klubem. Taka praca ma dodatkowy sens, kiedy masz świadomość, że wpływasz na tak wielu ludzi. Wygrywamy, to kibice od razu gromadzą się w barach i świętują. Przegrywamy i miasto też reaguje smutkiem. Tak samo było w Barcelonie. Przez to jest dodatkowa presja, ale i więcej radości po takich meczach, jak ten z Manchesterem.

- Obroni pan mistrzostwo dla Lecha?

- Żeby to się mogło udać, musimy być skromniejsi, pracować więcej i być bardziej zjednoczeni niż kiedykolwiek. To nasza jedyna szansa.

Najnowsze