Pep Guardiola

i

Autor: Eastnews

Pep Guardiola odchodzi z Bayernu Monachium przegrany. Nieuleczalny geniusz

2016-05-04 19:54

Naszyto mu łatkę geniusza. Rewolucjonisty. Szkoleniowca z innej planety, klasyfikowanego w odrębnej kategorii. Cenionego nie za wyniki, a za metody pracy. Tyle tylko, że właśnie tych rezultatów w trakcie trzech lat pracy w Monachium zabrakło. Być może zabrzmi to kontrowersyjnie, być może zbyt ostro, ale Pep Guardiola w Bayernie poniósł druzgocącą klęskę. Nie zbudował fundamentów pod przyszłe sukcesy monachijczyków, a Carlo Ancelottiego czeka w stolicy Bawarii mozolna odbudowa piłkarskiej potęgi.

Szalona teza? Być może. Trudna do obrony? Jak najbardziej. Ale faktom zaprzeczyć trudno. Pep Guardiola przybył do Monachium podbić piłkarską Europę. Takie było założenie. Nikt w Bayernie nie miał zamiaru płacić fortuny Hiszpanowi, by skompletować kolejne triumfy w Bundeslidze. Do tego wystarczyła potęga finansowa Bawarczyków. Borussia Dortmund, najgroźniejszy konkurent monachijczyków, po nokautujących transferach Mario Goetze i Roberta Lewandowskiego przypominała przez dwa lata Georga Foremana z końcówki ósmej rundy w "The Rumble in the Jungle".

Pep Guardiola - wizjoner bezradny w półfinałach Ligi Mistrzów

W Lidze Mistrzów równie łatwo nie było. I wyniki okazała się druzgocące. Bawarczycy trzy razy odbili się od półfinałów Ligi Mistrzów. Odbili, dosłownie. Najpierw zmiażdżył ich Real Madryt, później rozklepała FC Barcelona, a na koniec dobiło Atletico Madryt. Bilans wręcz koszmarny. Sześć meczów, ledwie dwa zwycięstwa, cztery porażki. Pięć bramek strzelonych przy dwunastu straconych.A materiał Hiszpan miał wręcz doskonały. Zadbać musiał tylko oto, by nie zepsuć dzieła życia Juppa Heynckesa. Dzieła, które kilka miesięcy wcześniej strzeliło w dwumeczach z Barceloną i Juventusem jedenaście goli! Nie tracąc przy tym żadnego.

Robert Lewandowski załamany: Boli, bo byliśmy lepsi

Nie przeczymy. Heynckes zrobił wiele, by Guardiola poniósł w Monachium porażkę. Hiszpan nie mógł uciec od ciągłych porównań. Nie mógł też pewnie utrzymać impetu Bawarczyków. W futbolu nic dwa razy się nie zdarza. Ale próba zbudowania kopii Barcelony w Monachium okazała się pomysłem chybionym. Tak jak sprinter nie przebiegnie maratonu, maratończyk "setki" poniżej dziesięciu sekund, tak zawodnik niemiecki nie znajdzie głębszego sensu w niezliczonej liczbie podań i ciągłym ataku pozycyjnym. Jasne, Bayern nauczył się zdobywać dominację na murawie, ale w starciach z wielkimi "Tiki-Taken" nie zadziałało ani razu.

Rewanż z Atletico. Znamienny przykład. Bawarczycy byli blisko sukcesu. Najbliżej w ostatnich trzech sezonach. Tyle że katalońskiej wizji z każdą minutą dostrzec można było mniej. Wróciły dośrodkowania, centry i chaos. Wróciła fizyczna dominacja i dynamika na skrzydłach. Czyli to, czym zawsze wyróżniała się niemiecka szkoła futbolu. Tym, co przez trzy ostatnie lata skutecznie zabijał Guardiola.

Grzechy Guardioli

Grzechy można wymieniać. Wymiana środka pola i wyrzucenie trzech mistrzów świata. Toniego Kroosa, Bastiana Schweinsteigera i Mario Goetze. Ograniczanie duetu "Robbery" - Francka Ribery'ego i Arjena Robbena - kosztem Douglasa Costy - to akurat temat do dyskusji - i Kingsleya Comana. Nielogiczne przerzucanie piłkarzy po pozycjach - Phillipp Lahm! - co skończyło się tragicznie dwanaście miesięcy temu na Camp Nou. Wreszcie absurdalna konsekwencja przy braku wzmocnień w linii obrony.

To ostatnie, to chyba przewinienie najcięższe. Guardiola nie wyciągał wniosków. Trzy razy w półfinałach LM rywale pokonali Bayern szybkimi kontrami. Trzy razy Jerome Boateng nie nadążał za napastnikami hiszpańskich wielkich. Mimo to Bawarczycy wciąż próbowali już na połowie rywala przechwytywać akcje rywali. A transferów nie było. Jedynym stoperem kupionym przez Guardiolę - pomijając Joshuę Kimmicha i Serdara Tasciego - okazał się Mehdi Benatia. W Serie A profesor, w Monachium stosunkowo nieprzydatny, dzisiaj już "na wylocie". Bo w katalońskiej filozofii stoper to defensywny pomocnik, rozgrywający i kreator. Czyli Franz Beckenbauer, niestety emerytowany reprezentant Niemiec.

Pep Guardiola - wielki trener czy przereklamowana gwiazda?

Zwolenników Hiszpana pewnie to nie przekona. Przeciwników - utwierdzi w przekonaniu, że były szkoleniowiec Barcelony to trener przereklamowany. Obie grupy mają swoje argumenty. Pierwsi mogą wspomnieć dwa triumfy w Champions League z Barceloną i zbudowanie legendy Lionela Messiego. Drudzy - druzgocący bilans Pepa w półfinałach najważniejszych klubowych rozgrywek, gdzie albo wygrywał w okolicznościach kontrowersyjnych - Chelsea 2009, Real Madryt 2011 - albo przegrywał z kretesem. Ale to akurat pewnie akurat tylko może pomóc mitowi Guardioli-rewolucjoniście, bo z wybitnymi jednostkami tak już jest.

Gustav Sebes tylko wpisywał na kartkę nazwiska wielkich gwiazd. Cesar Luis Menotti w finale mundialu zagrał, bo Peru dostało od Argentyny zapasy zboża. "Dream Team" Johanna Cruyffa to był przecież samograj. Mistrzem świata nie został Aime Jacquet, tylko Zinedine Zidane. Jose Mourinho wygrywał, bo miał najlepszy autobus i transferowy budżet. A Diego Simeone błyszczy dzisiaj głównie dlatego, że ma chody u sędziów. A w ogóle za wszystkim stoi przecież spisek UEFA i podgrzewane kulki podczas losowań.

Jedna z nich w przyszłym sezonie może wzbudzać największą ekscytację. Manchester City pod wodzą Guardioli nie będzie pewnie murowanym faworytem do triumfu w Lidze Mistrzów. Ale jeden sukces "Obywatele" mają już dzisiaj zagwarantowany. Cały piłkarski świat ze szczególną uwagę śledzić będzie kolejne zmagania hiszpańskiego obieżyświata na drodze do piłkarskiej doskonałości. A przecież właśnie o zainteresowanie kibiców chodzi w tej całej zabawie o nazwie "futbol", prawda?

Najnowsze