- Jak wyglądał konkurs rzutów karnych na stadionie w Sofii z pana perspektywy?
Jerzy Dudek: - Do finału zakwalifikowano 80 uczestników. Z tej grupy dalej przeszli tylko ci, którzy wykorzystali rzut karny przeciwko mnie. Poziom imprezy był bardzo wysoki. Wielu przeszło dalej, ale z tej grupy wylosowaliśmy dwie osoby, które pojadą na finał Ligi Mistrzów do Londynu i na żywo, z trybun stadionu Wembley, obejrzą rywalizację Realu Madryt z Borussią Dortmund.
- Jaką rolę w tym wszystkim miał słynny Dimitar Berbatow?
- Był zaproszony ze mną. Jego zadaniem było motywowanie swoich podopiecznych, aby wykorzystali rzut karny. Podpowiadał jak ta jedenastka ma być wykonana, na co trzeba zwrócić uwagę, czego się obawiać. Myślę, że każdy z nas wykonał swoje zadanie bardzo dobrze.
- Była okazja powspominać dawne czasy?
- Tak, rozmawialiśmy na ten temat. Pamiętam, go z czasów, gdy grał jeszcze w Leverkusen. Liverpool rywalizował wtedy z Bayerem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. W rewanżu przegraliśmy w Niemczech, a Berbatow strzelił gola. Wtedy Bayer awansował dalej, a w finale przegrał z Realem Madryt w Glasgow. Berbatow był ciekawym napastnikiem, królem strzelców Premier Leagie. Miał dobre warunki fizyczne i grał bardzo inteligentnie. Jeszcze zapamiętałem go z jednego wyczynu. Kiedyś strzelił hat-tricka dla Manchesteru United w meczu z Liverpoolem. Widzę, że po karierze radzi sobie bardzo dobrze.
- A jak poradził pan sobie ze strzałami fanów?
- Nigdy nie jest łatwo bronić rzuty karne wykonywane przez kibiców, bo nie wiadomo jak strzelają. Nie wiadomo, czego się po prostu spodziewać. W takiej sytuacji próbuje się trochę zgadywać. To była fajna przygoda dla kibiców jak i dla mnie, bo dawno nie miałem okazji porzucać się na bramce w ten sposób. A w Sofii trochę tych rzutów karnych było do wyłapania. Jednak najważniejsza była zabawa. To był cel numer 1, który przyświecał organizatorom.
- Jak pan odbiera Bułgarię?
- Byłem w tym kraju już kilka razy. Najczęściej w Bałczik, w rejonach Warny i Burgas. Związane to było z golfem, bo mają tam tam nieziemskie pola do gry.
- Z kim panu kojarzy się bułgarski futbol?
- W ostatnich latach Bułgaria to Dimitar Berbatow, ale wcześniej to przede wszystkim Christo Stoiczkow i reprezentacja z mistrzostw świata 1994 roku w Ameryce. To był bardzo silny zespół, który utkwił mi w pamięci. Oczywiście teraz to inna drużyna, nie taka jak kiedyś. Zawsze z dużą sympatią wspominam takich piłkarzy jak Stoiczkow czy Berbatow, bo to są legendy bułgarskiej piłki. A teraz mamy w Bułgarii nasz akcent, bo występuje tutaj pomocnik reprezentacji Polski Jakub Piotrowski, który świetnie radzi sobie w Ludogorcu Razgrad. Podczas pobytu pytano mnie o naszego kadrowicza.
Bez niego ani rusz! Jesus Imaz znów czuwał nad Jagiellonią, złoty strzał Hiszpana na miarę tytuł?
- Co musi zrobić Bułgaria, aby znów wrócić do lat świetności?
- Bułgaria ma duży problem z infrastrukturą. W Polsce także mieliśmy z tym problem przed laty. Bułgarzy muszą to poprawić, a także zainwestować w szkolenie młodzieży od podstaw. Wiadomo, że nie od razu będzie z tego nagroda. Jednak Bułgaria zawsze była słynna z tego, że miała bardzo dobrych zawodników, grających twardo. Byli nieustępliwi, ale dobrze wyszkoleni technicznie.
- Bułgaria wyjdzie z tego kryzysu?
- Wydaje się, że trzeba to odbudować przez poprawę infrastruktury. Gdy nie ma odpowiednich warunków, to ciężko jest coś stworzyć. Dlatego Bułgaria musi od tego zacząć, aby powrócić tam, gdzie jej miejsce w europejskiej piłce.
* Rozmowa także ukazała się w bułgarskim portalu i dzienniku sportowym "Match Telegraph"