„Super Express”: - Wielu ekspertów, dziennikarzy, byłych zawodników oraz trenerów podkreśla, że rok 2024 był rokiem Jagiellonii w polskiej piłce. Czy zgadza się pan z tą opinią?
Adrian Siemieniec (trener Jagiellonii Białystok): - Myślę, że ta drużyna przyniosła w kończącym się już roku wszystkim kibicom Jagiellonii, a także polskiej piłki dużo momentów radości. Myślę, że nie musimy wstydzić się naszej postawy w Lidze Konferencji i czekamy już na mecze wiosenne.
- Co bardziej smakowało?
- Rok podzieliłbym na dwie części. W pierwszej przez niemal pół roku odpieraliśmy ataki rywali, którzy chcieli nas zepchnąć z pierwszego miejsca w tabeli. W tym samym czasie walczyliśmy o Puchar Polski, z którym pożegnaliśmy się po dogrywce w półfinale. Na szczęście w lidze dowieźliśmy pierwsze miejsce do samego końca i to był wielki sukces.
- Jest pan zadowolony z osiągnięć w Europie?
- Później już jesienią rywalizowaliśmy na trzech frontach, co było dla nas nowym doświadczeniem. Najpierw w eliminacjach do Ligi Mistrzów, potem Ligi Europy. Awans do Ligi Konferencji uważam za duży sukces. Naszym celem minimum był awans do 1/16 i to udało się zrealizować. Myślę, że te osiągnięcia miały wyjątkowy smak. Jagiellonia czekała ponad 104 lata na tytuł mistrza Polski, ale wielu powtarza, że było warto. Do tego debiut na międzynarodowej arenie, mecze z Bodo, Ajaksem, FC Kopenhaga, czy Molde na długo pozostaną w pamięci naszej oraz naszych kibiców.
- Wygrana w ostatnim spotkaniu w Białymstoku dawała nam bezpośredni awans do 1/8 finału Ligi Konferencji, ale tak się jednak nie stało. Po prostu zabrakło nam pary. Widać było, że drużyna bardzo chciała, ale miała już w nogach nie tylko 31 meczów, ale też mnóstwo podróży - mówi trener Jagiellonii Adrian Siemieniec w rozmowie z Super Expressem.
- Przez trzy kolejki Ligi Konferencji zajmowaliście miejsce tylko za plecami Chelsea Londyn i Legii. Czy po ostatnim występie z Olimpiją Lublaa nie było niedosytu?
- Wydaje mi się, że pierwszymi trzema meczami w fazie ligowej mocno rozbudziliśmy apetyty wśród naszych kibiców. Potem jednak przyszły trzy kolejne mecze. Wygrana w ostatnim spotkaniu w Białymstoku dawała nam bezpośredni awans do 1/8 finału, ale tak się jednak nie stało. Po prostu zabrakło nam pary. Widać było, że drużyna bardzo chciała, ale miała już w nogach nie tylko 31 meczów, ale też mnóstwo podróży. Szczególnie mocno we znaki dał się nam wyjazdowy maraton, podczas którego rozegraliśmy pięć spotkań, mocno podróżując nie tylko po Polsce, ale także po Europie.
- A czy nie jest tak, że gdyby jeszcze przed startem fazy ligowej ktoś dawał wam „w ciemno” dziewiąte miejsce i awans do 1/16 Ligi Konferencji, to wzięlibyście to od razu?
- Zapewne tak by właśnie było. Dlatego raz jeszcze podkreślam, żebyśmy docenili to, czego ta drużyna dokonała na przestrzeni ostatnich miesięcy. Doceńmy to, jak bardzo się rozwinęła i zaadoptowała do gry na takiej intensywności. Dlatego chciałbym podziękować wszystkim: zawodnikom, sztabowi, dyrektorowi Łukaszowi Masłowskiemu, prezesowi Wojciechowi Pertkiewiczowi, bo bez nich nie byłoby to możliwe.
- Wydaje się zatem, że mimo tego nie macie się czego wstydzić.
- Oczywiście, że nie! Gramy na wiosnę w Lidze Konferencji, drużyna "przezimuje" na trzecim miejscu w tabeli Ekstraklasy. Jesteśmy też w ćwierćfinale rozgrywek o Puchar Polski. To duża sprawa, ale też potwierdzenie, że wykonaliśmy mnóstwo ciężkiej i dobrej pracy w kończącym się już roku.
- Jakie wnioski ma pan po tych ostatnich miesiącach?
- Przede wszystkim przekonaliśmy się na własnej skórze czym jest gra co trzy dni. Jeżeli chcemy się rozwijać, to musimy iść w tym właśnie kierunku. Nie ma innej drogi rozwoju. Tylko poprzez rywalizację z najlepszymi sami możemy podnosić własne umiejętności.
Marc Gual ma kiwkę jak...? Gwiazdor Legii został porównany do byłego króla strzelców, słusznie?