Piotr Dobrowolski: - 10 lipca walkę o Ligę Mistrzów rozpoczynają piłkarze Piasta Gliwice. Mistrzowie Polski wylosowali najgorzej jak mogli, bo los zesłał im najsilniejszą drużynę na jaką mogli trafić – białoruski BATE Borysow. Podopieczni Waldemara Fornalika mają w tej konfrontacji jakieś szanse?
Jacek Gmoch: - BATE jest uznanym klubem z, nieco wyższej niż średnia, europejskiej półki. Białorusini wychodzili nawet z grupy Ligi Mistrzów. Czy Piast ma szanse? BATE na pewno jest wyżej w piłkarskiej hierarchii niż mistrz Polski i będzie faworytem tego dwumeczu. Piast to takie nasze Leicester City. Drużyna z Gliwic wszystkich nas zaskoczyła, ale zasłużył na tytuł, bo wykorzystał słabszy sezon wielkich klubów, szczególnie Legii. Waldemar Fornalik potrafił zbudować drużynę za niewielkie pieniądze. Największym atutem Piasta jest to, że… jest zespołem!
- Piast latem stracił swoje serce i płuco, czyli najlepszego obrońcę ekstraklasy Aleksandara Sedlara, który przeniósł się do Mallorki i Tomasza Jodłowca. Ten po wypożyczeniu wrócił do Legii. Myśli pan, że, to ś dziury, które w tak krótkim czasie da się załatać?
- Boję się, że nie. Trudno znaleźć zawodników podobnej klasy, którzy szybko wkomponowaliby się w zespół. Kiedy Bill Shankly budował wielki Liverpool, to w miejsce odchodzących z klubu sprowadzał zawodników o identycznych walorach. I święcił triumfy. Życzę, żeby Piast poszedł tą drogą.
- Największy przegrany poprzedniego w ekstraklasie – Legia Warszawa w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Europy zmierzy się w Gibraltarze z tamtejszą Europa FC. To będzie spacerek?
- Niewiele wiem o tej drużynie. Ale jak się słyszy zespół z Gibraltaru, to można założyć, że wartość marki jest niewielka. Ale w piłce różne rzeczy się zdarzały. Chciałbym żeby Legia przeszła, bo przyznaje się do tego, że jestem legionistą. Warszawianie, choćby ze względu na nazwę, markę i historię jest zdecydowanym faworytem, lecz nie otwierajmy jeszcze szampanów. Nikogo w piłce nie wolno lekceważyć. Kiedy prowadziłem Panathinaikos Ateny, to graliśmy z północnoirlandzkim Linfield. Przegrywaliśmy już u nich w rewanżu 0:3, by ostatecznie zremisować 3:3. Na szczęscie w pierwszym meczu wygraliśmy 2:1 i przeszliśmy dalej. Ale to pokazuje, że nawet chwila dekoncentracji wystarczy, by teoretycznie słabszy przeciwnik strzelił gola.
Cała rozmowa do obejrzenia poniżej