82 sekundy. Fani Wisły nie chcieli czekać. Lokalni rywale, kibice Cracovii, w derbach wysoko ustawili poprzeczkę. Ich akcja zdominowała krajowe media. W niedzielę również stali bywalcy stadionu przy ulicy Reymonta zapragnęli sławy. Nie rzucali, popis dali we własnym sektorze, ale dym zasłonił boisko. Przerwa w grze trwała blisko kwadrans, piłkarze, jak poprzednim razem, znów potulnie udali się do szatni. Sędzia Kwiatkowski tylko pogroził paluszkiem. Oznajmił, że jeszcze jeden podobny popis i zakończy mecz.
Taktyka znów się sprawdziła. Połowicznie. Drugiego ataku kibiców nie było, bo jeszcze nikt nie wymyślił, jak na stadion wjechać tirem i zorganizować w ten sposób więcej rac oraz petard. W rękawach i gaciach, jak szerokie by nie były, zwyczajnie już dodatkowe zapasy środków pirotechnicznych się nie zmieszczą.
Wisła zapewne otrzyma za wyczyn swoich sympatyków karę. Być może zamknięty zostanie stadion. Tyle że to wciąż tylko środki pośrednie. I znając zdecydowanie naszych piłkarskich działaczy, ligę uratować może tylko ofiara śmiertelna. Dopóki ktoś na trybunach po prostu nie spłonie, dopóty będziemy mamieni historiami o wspaniałym show polskich fanów piłki nożnej. Które rozumieją i podziwiają tylko stadionowi terroryści.
A normalni, nawet średnio rozgarnięci sponsorzy, po prostu ominą naszą ligę szerokim łukiem. Kto bowiem chciałby być kojarzony z bandą stadionowych oszołomów?