Znając swoje trudne położenie, Bjelica wystawił na mecz ze Śląskiem dwóch napastników (Gytkjaer i Koljić, zmieniony w 15. min przez Chobłenkę), co początkowo wyglądało nie najlepiej, bo dominowali goście. Dopiero po przerwie Lech doszedł do głosu. Do 89. min było 1:1, ale wtedy Kolejorz strzelił zwycięskiego gola. Pomógł system wideo-weryfikacji - sędzia początkowo odgwizdał spalonego Gytkjaera, ale po użyciu VAR-u uznał jego gola.
- Zasłużenie wygraliśmy - twierdził Bjelica. - W pierwszej połowie dominował Śląsk, a w drugiej my mieliśmy okazje, graliśmy szybciej, dośrodkowywaliśmy więcej i strzeliliśmy dwa gole. Wygraliśmy, ale nie miałbym pretensji, gdyby się nie udało. Drużyna bowiem walczyła i pokazała charakter.
Ciekawostką jest fakt, że posadę Chorwatowi uratował VAR, tak mocno przez niego krytykowany w rundzie jesiennej. Po meczu z Wisłą, w którym sędziowie podjęli niekorzystną dla Lecha decyzję przy użyciu wideoweryfikacji, krzyczał przed kamerami, że to "circus i skandaloza".
- Nie podoba mi się VAR. Mamy sędziego VAR, który i tak nie widzi wszystkiego. Zawsze będziemy o tym dyskutować, dlatego nie cieszę się, że wideoweryfikacja jest w Polsce - mówił wtedy. Twierdził wówczas, że VAR-u już nigdy nie polubi, a teraz dzięki niemu dalej ma pracę.
Przeczytaj: Nenad Bjelica się "nenadaje"?