Sylwester Czereszewski, Kacper Chodyna

i

Autor: cyfrasport

Przed hitem przy Łazienkowskiej

Sylwester Czereszewski zachwycony kilkoma legionistami. Ale widzi też pewien deficyt w drużynie ze stolicy [ROZMOWA SE]

2024-11-01 11:52

Hitem 14. kolejki ekstraklasy jawi się oczywiście niedzielne wieczorne (20.15, transmisja w Canal+ Sport 3 i Canal+ Sport 4K Ultra HD) starcie Legii z Widzewem. Łodzianie marzą oczywiście o nawiązaniu do końcówki lat 90., kiedy dwukrotnie – w 1996 i 1997 – zapewniali sobie tytuł mistrzowski przy Łazienkowskiej. Uczestnikiem tego drugiego spotkania po stronie Legii był Sylwester Czereszewski. Z „Super Expressem” porozmawiał o dzisiejszej Legii trenera Goncalo Feio; tej, która po nieciekawym początku sezonu najwyraźniej odzyskała już boiskową równowagę.

„Super Express”: - Goncalo Feio jest cudotwórcą?

Sylwester Czereszewski: - Tego nie wiem. Myślę natomiast, że dobrze na mental Legii wpłynęła pucharowa wygrana z Betisem Sewilla. W ogóle te występy w Europie godne są pochwały. Niby w drugiej kolejce rywal był nieco słabszy, ale jednak trzeba to było udowodnić na boisku. Legia to zrobiła bardzo pewnie i z perspektywy jej kibica fajnie się patrzy na tabelę Ligi Konferencji.

- Na tę ligową też?

- Co prawda jeszcze trochę nam zostało do końca pierwszej rundy, ale myślę, że kibice w Warszawie uważnie – i jednak z odrobiną niepokoju – patrzą na to, co się na dzieje na samym szczycie tej tabeli. Lech bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę. Myślę, że warszawscy piłkarze już czują ciśnienie. Bo część ich fanów chyba wolałaby tytuł mistrzowski niż sukces w Lidze Konferencji.

Niesamowity pokaz przy Łazienkowskiej, wszystko na cześć klubowej legendy. Ciarki!!! [WIDEO]

- I tak jednak jest lepiej, niż jeszcze półtora miesiąca temu.

- To prawda, Legia zdaje się iść w dobrym kierunku. Wygrana w Gdańsku, potem mecz z GKS-em Katowice, w którym bardzo podobała mi się reakcja warszawian na stratę gole. Szybka odpowiedź, potem ładnie konstruowane akcje, pewna wygrana. Może po prostu… Legia musi mieć nóż na gardle, by dobrze i efektownie grać? Bo przecież gdyby nie pokonała katowiczan, miałaby już 11 punktów straty do Lecha. Ale wygrywanie dla Legii – przy takim składzie – powinno być chlebem powszednim.

- A są na to widoki?

- Są, bo fajnie i przyjemnie się w tych ostatnich meczach ogląda legionistów. Niemal każda akcja „pachnie” golem; nie widać wielkiej nerwowości w ich grze, nawet jeśli momentami mecz się nie układa. Widać, że nabrali dużej pewności siebie. Zwłaszcza Kacper Chodyna mi się podoba. Rozkręca się z meczu na mecz. A to ważne, bo zawsze śmieszą mnie opinie, że jak się przychodzi do Legii, to potrzeba pół roku na przystosowanie się do legijnych warunków. On pokazuje, że można inaczej.

- Wymienił pan nazwisko Chodyny. A renesans formy Bartosza Kapustki – chłopaka, którego osiem lat temu reklamował Europie sam Gary Lineker – nie jest dla pana zaskoczeniem?

- Ech, to wciąż jeszcze chyba nie ten Bartek z czasów, kiedy miał 17-18 lat.

- Ale na powołanie do kadry już zapracował!

- Owszem. Tylko pamiętajmy, że reprezentacja to trzon składający się z 13-15 graczy, do którego dowoływani są piłkarze akurat w danym okresie dobrze prezentujący się w klubach. Nieźli, ale prochu raczej nie wymyślą. A trener Probierz, jak widać, lubi eksperymentować. Ale potwierdzam: jest Kapustka zawodnikiem sprawdzonym na poziomie międzynarodowym.

- I w tej chwili Kapustka aspiruje do miana lidera Legii?

- Tak. Ponieważ – a to w jego przypadku jest arcyważne – ostatnimi czasy omijają go kontuzje, widać w jego grze lekkość, która „ciągnie” całą drużynę. Jemu akurat piłka przy nodze – i lewej, i prawej – nigdy nie przeszkadzała. Nie traci futbolówki, ładnie ją rozgrywa. No i ustabilizował formę, co nie zawsze było w jego przypadku oczywistością: potrafił zagrać dwa supermecze i zniknąć na sześć kolejnych. Teraz już bardzo długo trzyma poziom. Ważniejsze jest jednak to, że właściwie cała drużyna jest bardzo równa.

- Co pan przez to rozumie?

- Że nie ma jednej-dwóch gwiazd ciągnących wózek. Na początku sezonu mocno wyrastał ponad resztę Luquinhas, ale kiedy nieco spuścił z tonu, siłą Legii jest po prostu drużyna.

Lukas Podolski znowu z megafonem. Jasny przekaz do kibiców Górnika, a potem jeszcze to!

- A jak się panu podoba Ryoya Morishita?

- Też się ustabilizował. Na początku był – rzekłbym – „latawcem”: dużo bezproduktywnego biegania, nie zawsze skuteczne dośrodkowania, nie zawsze trafne wybory w podaniach. Krótko mówiąc: mecze „na wariackich papierach”. Ale jest już dużo lepiej.

- Chwalimy Legię w tej rozmowie, ale jest i łyżka dziegciu w beczce miodu. Nie ma pan wrażenia, że w tej dobrze grającej drużynie brakuje strzelca, który by wykańczał te pomysłowe akcje Morishity, Kapustki, Chodyny?

- Coś w tym jest. Legia nie ma swojego Lewandowskiego czy Haalanda. Jean-Pierre Nsame po kilku występach na początku sezonu zupełnie zniknął z radarów. Tomasowi Pekhartowi brakuje skuteczności. A Marc Gual to nie jest klasyczna „dziewiątka”. Ze swymi atutami – dryblingiem, grą na jeden kontakt – lepiej sprawdza się w roli zawodnika „podwieszonego” za napastnikiem. Inna rzecz, że cała ekstraklasa boryka się z tym samym problemem. Ligowe „dziewiątki” strzelają po cztery-pięć bramek w sezonie. Za naszych czasów – ćwierć wieku temu – napastnicy tych goli zdobywali dziesięć-trzynaście.

- Na szczęście w Legii skuteczność rozkłada się na wielu innych…

- I to jest jej duży atut. Inna rzecz, że przy tych pieniądzach, jakie w Legii płaci się zawodnikom środka pola, nie mogą być oni wyłącznie od przeszkadzania rywalom czy podawania kolegom. Muszą też strzelać gole.

Tak Widzew ograł Legię i świętował tytuł przy Łazienkowskiej. Dariusz Gęsior o meczu, który przeszedł do legendy ligi [WIDEO]

- Rozumiem, że w kontekście niedzielnego meczu Legii z Widzewem nie ma pan wątpliwości: to gospodarze będą faworytem?

- Mam wrażenie, że w Łodzi trener Daniel Myśliwiec już wycisnął ze swej drużyny maksa. Kolejny krok do przodu wymagałby już bardzo konkretnych wzmocnień personalnych. Głównie dzięki swemu szkoleniowcowi Widzew jest solidną, poukładaną na boisku ekipą i nieźle stoi w tabeli; ale brakuje mu indywidualności.

- Kibicom przy Łazienkowskiej nie grozi więc powtórka z czerwca 1997, gdy w ostatnich pięciu minutach Legia – z panem w składzie – roztrwoniła prowadzenie 2:0 i przegrała z Widzewem tytuł mistrzowski?

- Legia jest w gazie, więc jej zwycięstwo w tym meczu to bardzo prawdopodobny scenariusz.

Sonda
Czy Legia Warszawa będzie mistrzem Polski w sezonie 2024/25?
Listen to "SuperSport" on Spreaker.
Najnowsze