Starcie na Anfield Road miało niesamowity przebieg. W przeciągu podstawowego czasu gry padło w nim aż 10 goli i ostatecznie stanęło na remisie 5:5. Gospodarze uratowali ten rezultat i brak porażki w samej końcówce, a szczęśliwcem, który wpisał się na listę strzelców, okazał się Divock Origi. Mimo tego, że Belg na co dzień nie odgrywa w Liverpoolu pierwszoplanowej roli, to ponownie - tak jak w rewanżowym starciu z Barceloną w poprzednim sezonie Ligi Mistrzów - pokazał, że stać go na bycie decydującym.
Fakt ten doprowadził do konkursu rzutów karnych, w których lepsza okazała się ekipa Kloppa korzystając na pudle pomocnika Arsenalu, Daniego Ceballosa. W czwartek rozlosowano pary ćwierćfinałowe i ekipie "The Reds" przypadła Aston Villa Birmingham. Problem w tym, że starcie zaplanowano na 17 grudnia, a dzień później Liverpool jako mistrz Europy ma w planach półfinał Klubowych Mistrzostw Świata, które rozegrane zostaną w Katarze. Napięty terminarz w angielskim futbolu sprawia, że bardzo trudno o dogodną datę alternatywną.
Polecany artykuł:
To irytuje niemieckiego szkoleniowca, który od razu po meczu z Arsenalem nie ukrywał: - Jeśli nikt nie wymyśli dogodnego terminu, tylko nie o trzeciej rano w Boże Narodzenie, to nie zagramy w ćwierćfinale. Albo rywal awansuje automatycznie albo zagra za nas Arsenal. Przepraszam, że nie zwyciężył Arsenal...
Póki co nie wiadomo, jak ten niecodzienny problem się rozwiąże. Władze rozgrywek prowadzą już dialog z klubami.