Trudno nie odnieść wrażenia, że PZPN niejako sam przyczynił się do tego, że takie zamieszanie powstało wokół związku. Gdy na jaw wyszło, że w delegacji do Mołdawii znalazł się Mirosław Stasiak, skazany za korupcję działacz, PZPN najpierw postanowił milczeć, a później wydał oświadczenie, które niewiele wyjaśniło, a tylko podrażniło sponsorów i partnerów związku. W oświadczeniu bowiem PZPN przekazał, że Stasiak był gościem jednego ze sponsorów, ale nie mógł podać którego. To, co można było przewidzieć, zdenerwowało przedstawicieli firm związanych z PZPN, bowiem to one musiały wówczas odcinać się oficjalnie od Stasiaka. Ostatecznie firma Inszury.pl przyznała, że działacz znalazł się na jej liście gości, a PZPN przeprosił resztę sponsorów za zamieszanie. Choć krytyków związku i jego prezesa nie brakuje, to Michał Listkiewicz stara się tonować nastroje.
Michał Listkiewicz stanowczo o aferze w PZPN. Przypomina dawne czasy
W rozmowie z „Faktem” Michał Listkiewicz uznał, że obecna nagonka na Cezarego Kuleszę jest niewspółmierna do całego zdarzenia. – Przed każdym meczem jest robocze spotkanie z udziałem zarządu związku i członków poszczególnych komisji, ale nie biorą w nim udziału sponsorzy i partnerzy biznesowi. Nie chce mi się wierzyć, żeby prezes Kulesza przeglądał całą listę nazwisk osób zaproszonych przez sponsorów na wyjazd. Teraz może to się zmieni... – ocenia Listkiewicz.
Były prezes PZPN podkreślił, że sytuacja jest jego zdaniem zbytnio rozdmuchana i przypomniał, że za jego czasów afery były zdecydowanie bardziej poważne. – Jest mi niezręcznie oceniać Cezarego Kuleszy, którego dobrze znam. Dla mnie to zwykła burza w szklance wody. Prawdziwy huragan z gradobiciem to był za moich czasów, kiedy wybuchła przeogromna afera korupcyjna. Za mną już zawsze będzie się ciągnęło wypowiedziane wówczas głupie zdanie o jednej czarnej owcy. To jest nieporównywalnie większa burza niż fakt, że Kulesza do Mołdawii zabrał Stasiaka – powiedział Listkiewicz w rozmowie z „Faktem”.