Od ligowego debiutu Kiełba w barwach Korony minęło niedawno 16 lat. W tym czasie zagrał dla niej 177 meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej, strzelając 38 goli. „Po drodze” czterokrotnie odchodził (albo żegnano go...) do innych klubów ligowych, czterokrotnie jednak do stolicy Świętokrzyskiego wracał. - W różnych miejscach w Polsce byłem, ale zawsze najbardziej ciągnęło mnie do Korony! - mówił nam w długim wywiadzie, przeprowadzonym po owych ekscytujących dla niego, kolegów z drużyny oraz kieleckich kibiców wydarzeniach z pewnej majowej nocy.
I choć w tamtych godzinach za jego sprawą Kielce bawiły się do białego rana, świętując powrót do ekstraklasy, a on sam przed wejściem do domu znalazł wielką butelkę szampana zostawioną przez fanów w podziękowaniu za bramkę na wagę awansu, na urlop Jacek Kiełb wyjeżdżał z odrobiną niepewności w sercu. Nie miał bowiem ważnego kontraktu na kolejny sezon ze swym ukochanym klubem. Miał za to doświadczenia życiowe, o których mówił z goryczą. - Nigdy niczego konkretnego nie wygrałem na murawie. Dwukrotnie przegrywałem finał Pucharu Polski: w Koronie z Dyskobolią, a w Lechu – z Legią. Triumf w Młodej Ekstraklasie straciłem z Koroną w ostatniej doliczonej minucie ostatniego meczu – przypominał. Przyznawał też, że bardzo bał się sytuacji, w której wymarzony powrót do elity wymknąłby się kielczanom w ostatniej chwili.
Tych pechowych – a trzeba by raczej w tym kontekście rzec: dramatycznych - momentów w jego przygodzie z boiskiem było przecież więcej. Jesienią ubiegłego roku doznał przecież zerwania więzadła krzyżowego w kolanie. - Nigdy wcześniej nie miałem tak poważnego urazu, nigdy nie musiałem kłaść się na stół. Bałem się operacji, bałem się rehabilitacji, bałem się... swojej głowy – jak sobie da z tym wszystkim radę. Miałem dużo negatywnych myśli; nawet takie, by to wszystko skończyć! - wyznawał Jacek Kiełb.
Poradził sobie jednak z owymi „czarnymi myślami”, Korona na ostatniej prostej walki o awans - wbrew jego obawom - okazała się zwycięska, a teraz doczekał się także pomyślnego scenariusza dalszej boiskowej przygody. Jego umowa z Koroną przedłużona została do końca czerwca 2024 roku! Wygląda więc na to, że od Leszka Ojrzyńskiego – z którym współpracę ceni sobie bardzo i o którym mówi familiarnie „Gościu jest niesamowity” - dostanie jeszcze całkiem sporo szans na powiększenie okazałego dorobku ekstraklasowego.