„Super Express”: - Nie sposób zaprzeczyć, że GKS ma dobre doświadczenia z młodymi piłkarzami wypożyczanymi do Katowic z Lecha, prawda?
Rafał Górak: - Nie zawiodłem się na żadnym z lechitów, z którymi miałem okazję pracować przy Bukowej. To bardzo dobrze ułożeni młodzi ludzie. Zawsze podkreślałem, że – poza zagwarantowaniem dużej jakości piłkarskiej swych chłopaków – Lech przygotowuje ich także do wyjazdu, do gry w nowym otoczeniu, wśród nowych ludzi. To są zawodnicy, którzy potrafią się odnaleźć w sytuacjach trudnych: na treningu, w szatni, ale i poza nią. Temperamentni – nie siedzą w kącie i przepraszają, że żyją. Jako młodzi ludzie mają na swoje prawa, są weseli i niekiedy skorzy do żartów. Ale zarazem kulturalni, potrafiący działać w grupie. Zawsze zresztą pytamy o ten mental, nie szukamy „enfant terrible”. Wolę tego rodzaju trudności zostawiać poza szatnią GKS-u.
- Łatwiej wprowadzać chłopaka po akademii Lecha do seniorskiej piłki?
- To zawsze jest trudne; niezależnie od tego, z jakiej akademii pochodzi chłopak, i jak bardzo byłby utalentowany. Ten moment przeskoku z futbolu młodzieżowego do seniorów - przejścia z piłki, w której nie ma takiej presji, do „dorosłej” szatni, walczącej o życie - jest kluczowy. A do tego dochodzi inna trudność: ich granie w konkretnym systemie z reguły różni się od naszych oczekiwań co do sposobu gry w GKS-ie. Akademia Lecha zazwyczaj wygrywa mecze, w aspekcie gry ofensywnej dostajemy zawodnika gotowego. Ale w sprawie defensywy trzeba patrzeć przez pryzmat własnych potrzeb. Przykład najświeższy: Antek Kozubal był Lechu zawodnikiem środka pola, u mnie też miał być środkowym pomocnikiem. Ale wiedziałem, że będę musiał wprowadzić mu parę rzeczy, których na etapie szkolenia w Poznaniu „nie dotknął”. Podobnie było wcześniej z Filipem Szymczakiem.
Filip Szymczak najlepszym obrońcą wśród napastników został pod okiem Rafała Góraka
- Czego go pan uczył?
- Filip był, jak każdy snajper rodem z akademii Lecha, nastawiony na strzelanie goli i bycie „drugim Lewandowskim”. W GKS-ie napastnik tak nie gra; ma wiele innych zadań. Jest też zawsze obrońcą. I nawet jeśli taki młody człowiek się burzy, trzeba u niego to wdrażać. Zresztą z reguły on szybko zdaje sobie sprawę, że bez tego nie zaistnieje w dorosłej piłce; i że to, czego się u nas nauczy, będzie jego atutem również gdzie indziej.
To będzie nowy król strzelców polskiej ekstraklasy? Leonardo Rocha zdradził, co go napędza na murawie [ROZMOWA SE]
- Z Szymczakiem tak właśnie było?
- Nie od razu rozumiał nasze założenia. Wiele rozmów przeprowadziliśmy. Tłumaczył, że w Lechu zawsze jako pierwszy doskakiwał do rywali wyprowadzających piłkę. A u nas ta rola należy do „dziesiątek”, natomiast napastnik musi zabezpieczać przeciwników grających na „szóstce”. Przyznawał, że trudno mu się w to wdrożyć. Ale się wdrożył.
- Kiedy pan widzi dziś Kozubala czy Szymczaka w meczach Lecha, dostrzega pan swoje „lekcje” im udzielane?
- Widziałem je zaraz po powrocie Filipa do Lecha, za czasów trenera Johna van den Broma. Zresztą on sam powiedział wtedy, że wśród wszystkich zawodników, których zna, Szymczak jest najlepszym obrońcą wśród napastników! Grał dużo, van den Brom potrafił wkomponować go w drużynę obok Mikaela Ishaka. Potem Filipowi przydarzyła się kontuzja i teraz znów walczy o swoje. Nielekko ma, bo dla mnie to bezapelacyjnie zawodnik numer „dziewięć”, a wiadomo, że w Lechu pozycja Ishaka jest niepodważalna. Kariera Szymczaka się rozwija – ma bardzo ważną rolę w „młodzieżówce” u trenera Adama Majewskiego, ale szkoda, że w klubie ma tak mało okazji do gry na tej „dziewiątce”.
- A Kozubal?
- Zawsze staram się wyciągać z chłopaków to, co w nich najlepsze. U Antka to jest pewność siebie. Pierwsze pół roku u nas grał bardzo mało, ale jej nie tracił. Wiedziałem, że jak zacznie grać regularnie, to na tej pewności siebie zbudujemy bardzo wiele. W końcu wszedł do drużyny, i w środku pola – korzystając z fizyczności, z postury Oskara Repki – stworzył z nim środek pola, który ciągnął GieKSę. I tę pewność siebie prezentuje także po powrocie do Poznania.
Rafał Górak bardzo ceni kindersztubę wychowanków Lecha
- Teraz ma pan pod swą opieką następnego gracza z Poznania. Jakub Antczak walczy o miejsce w składzie GKS-u. Kolejny materiał na ligowca?
- Pamiętajmy, że Szymczak i Kozubal przychodzili do pierwszej ligi w Katowicach. Kuba trafił już do drużyny ekstraklasowej, a wśród konkurentów ma Adriana Błąda, Bartosza Nowaka, Mateusza Maka. Więc to nie jest tak, że przychodzę, pstrykam palcami, mówię: „Dzień dobry, jestem Antczak” i gram. Muszę przyglądać się, uczyć, terminować, wyciągać wnioski. Inaczej wyglądało w ubiegłym sezonie na wypożyczeniu w Odrze Opole inaczej jest u nas. My gramy zupełnie inaczej. Te pół roku nie jest dla niego łatwe. Ja wiem, że kiedy zawodnik mi zaufa, to przyjdzie moment, w którym będzie grać. Ale nie sprawię, by to się stało „już”, ot tak. Musi być cierpliwy.
- Ale nie ma w tej chwili pomysłu, by z Antczakiem żegnać się tej zimy?
- Z mojej strony nie ma. Ale pamiętajmy, że zawsze jest jeszcze strona samego piłkarza, jego menedżera, jego rodziców, no i oczywiście samego Lecha.
Fatalne wieści dla katowickiego beniaminka, kluczowy napastnik z długą pauzą. Ale jest i dobra informacja dla trenera GKS-u
- Ma pan przekonanie, że Lech to dziś najlepsza akademia w kraju? Stąd ta trwała współpraca?
- Nie udzielę odpowiedzi twierdzącej. To jest też tak, że na kogoś się liczy, bo się do tej pory dobrze z nim współpracowało. Wiem, że w Poznaniu bardzo fajnie chłopaków układają do piłki, że po przyjeździe tutaj pod względem charakteru i zaangażowania świecą oni przykładem. Nie przychodzą przejaskrawieni, przebodźcowani, choć przecież zawsze są już w jakiejś reprezentacji. Bardzo mi się to podoba, nie jest przypadkowe. To po prostu kindersztuba Lecha i ja sobie to bardzo cenię. Więc jak coś się sprawdza, to po co na siłę to zmieniać? Tym bardziej, że nie jest tak, iż GieKSa tylko płaci za wypożyczenie. Otrzymuje także profity, gdy zawodnik gra i się rozwija. Dla Lecha to też interes, bo bez tego po prostu tych chłopaków nie sprzeda dalej.
- A nie pan czasem momentu wkurzenia, kiedy z pańskiej rocznej-półtorarocznej pracy to Lech ma potem wymierną korzyść finansową?
- Nie zaprząta to mojej głowy. Dla mnie praca z zawodnikiem jest „zerojedynkowa”. Czy on ma dwa dni kontraktu, czy umowę dziesięcioletnią. Ja wiem, że jeżeli nasza wspólna praca zgadza się z moją filozofią budowania drużyny, to jestem w stanie zrobić wszystko, by się rozwinął. Nawet jeśli wiem, że on nie będzie zawodnikiem GKS-u Katowice. My, niestety, nie produkujemy młodych zawodników tej klasy w naszej akademii. Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że z czasem będziemy w stanie to zmienić. Jest o to trudno bez odpowiedniej infrastruktury, co jednak ma się lada moment zmienić.
- No dobra; ale każdy taki powrót do Lecha chłopaka, któremu poświęcono w Katowicach wiele pracy, wysiłku i czasu jest jak wyciągnięcie klocka z samego dołu tworzonej przez pana codziennie piramidy zwanej drużyną.
- Owszem, trochę go brak, ale nie ma ludzi niezastąpionych. Na razie trzeba z tym żyć. Ja wiem, że jak odchodzi od nas taki Antek Kozubal, nie mamy z tego już nic, a Lech być może go sprzeda za parę milionów euro. Pamiętajmy jednak, że pięć lat temu my byliśmy w drugiej lidze. I było dużo gorzej.
„Dzieciaki Góraka” zwrócą się przeciwko swojemu nauczycielowi?
- OK, ale to polityka klubu. A ja pytam o pańskie osobiste emocje.
- Ale moje osobiste emocje nie są ważne.Z satysfakcją oddaję zawodnika, który wraca do swojego klubu i tam gra regularnie. Jego odejście przyjmuję jako fakt dokonany. Myślę wtedy, jak znaleźć nowego Szymczaka; kim zastąpić Bartka Mrozka; co zrobić, jak odejdzie Kozubal. I… zawsze się ktoś „urodzi”. Jest Sebastian Berger, był czas Patryka Szwedzika, który fajnie u nas zaczynał. Za Antka znaleźliśmy Mateusza Kowalczyka, w przypadku którego mamy ustalone warunki pierwokupu. A mnie taka strata kluczowego faceta też rozwija. Muszę z tym umieć żyć, radzić sobie w tej rzeczywistości, nie pękać. Może też doczekamy tej satysfakcji, że to GieKSa kogoś za te parę baniek sprzeda? A kiedy widzę, że taki chłopak krótko po powrocie do swojego klubu trafia do reprezentacji Polski, to cieszę się ogromnie. Większej satysfakcji chyba człowiek mieć nie może, żadne pieniądze nie są jej równe.
Od Kowalczyka do Kowalczyka, czyli GieKSiarz w kadrze po dwóch dekadach przerwy. Sensacyjny kadrowicz Michała Probierza zabrał głos [ROZMOWA SE]
- A będzie satysfakcja czy raczej wkurzenie, gdy w sobotę Filip Szymczak strzeli gola GKS-owi po dośrodkowaniu Antoniego Kozubala i Lech wygra dzięki temu 1:0?
- W całej mojej historii trenerskiej raz mnie zwolniono. Zrobili to... bracia Mak, dzięki którym Bełchatów wygrał 5:0 z Katowicami, a oni mieli udział przy czterech bramkach. A przecież to ja ich wprowadzałem do piłki seniorskiej, wyciągając ze Stadionu Śląskiego do Ruchu Radzionków. Awansowaliśmy do pierwszej ligi, a oni stamtąd poszli właśnie do Bełchatowa. Tak to bywa w życiu... Antek i Filip będą dla mnie tego dnia wyłącznie zawodnikami Lecha, rywalami mojej drużyny. Bo tak ten sport wygląda. Pojadę z nimi walczyć i wcale nie oczekuję, że będą mieć jakiś sentyment do Góraka. Ja do nich też go nie będę mieć tego dnia. Natomiast wiadomo, że to zawsze będą „moje dzieciaki”, tak jak byli nimi i są Mateusz i Michał Makowie. I cieszę się, że Mateusz do mnie wrócił.
- Kontakt z poznaniakami pan ma?
- Owszem. Ale tak było również z Alanem Czerwińskim, było i jest z Krzyśkiem Wołkowiczem – z nimi też przychodziło mi rywalizować w różnych momentach. Starałem się „być dla nich”, jeśli mieli taką chęć i potrzebę. Jeśliby coś złego się stało – a przecież sport to także kontuzje, czasem chamskie – to nie wyobrażam sobie, bym się przy nich w jakiś sposób nie pojawił. Ale nie zaprzątałem im głowy przed każdym ich meczem.
- A oni panu?
- Gdy zdarzało się coś wyjątkowego – to tak. Ale nigdy od nich nie oczekiwałem codziennego kontaktu. Wracając do lechitów: bywały sytuacje, w których Lech akurat meczu nie grał, a my - owszem. Otwierałem drzwi szatni i… wpadałem na Filipa. Przyjechał do chłopaków, ale i do mnie zaglądał: „Cześć trenerze, co słychać?”. Każdy z nich idzie swoją drogą, ale wiedzą, że GKS to też jest ich miejsce.
- Wciąż powraca nam trójka lechitów w tej rozmowie. Rozumiem, że gdyby była opcja ich zatrzymania w Katowicach, to by pan z niej skorzystał?
- Każdy z nich w pełni realizował te rzeczy, które robiliśmy w GieKSie i których od nich wymagałem. Tutaj zdali egzamin.
- To kwestia kasy, że nie zostali?
- Nie, bo nigdy, żeśmy się nie dowiedzieli, ile kosztują! Z Lechem współpracujemy na jasnych zasadach: po okresie wypożyczenia chłopaki wracają do Poznania i tam zapada decyzja, co dalej. Gdyby ktoś tam zdecydował, że zawodnik jest „na sprzedaż”, to zapewne usiedlibyśmy do rozmów. Ale Lech po prostu chce zobaczyć, co się z nimi dzieje, bo oni naprawdę z Katowic wracają dużo mocniejsi.
Z Lechem sięgał po mistrzostwo, teraz wybiera się na Bułgarską z GKS-em Katowice. Alan Czerwiński ma ciekawą propozycję na mecz z Kolejorzem [ROZMOWA SE]
- Nie ma pan pokusy, żeby przeciwko Lechowi wpuścić Kubę Antczaka na dłuższy czas? Bo może będzie zasuwał na 120 procent, żeby się pokazać. Bo może przeciwko byłemu klubowi noga lepiej podaje. Ot, takie trochę „magiczne” myślenie…
- Rzeczywiście wielokrotnie zawodnicy strzelają gole drużynie, z której zostali wypożyczeni. Ale generalnie w piłkarskie bajki nie wierzę, nie zaprzątają mi głowy. Chociaż... Przeszła mi w poprzedniej kolejce przez głowę myśl, że Mati Mak dobrze zagra na Cracovii, skoro wcześniej był zawodnikiem Wisły.
- No i trafił pan w samo sedno. A on nawet dwa razy!
- OK. Ale żeby to był proces tworzenia treningu dla zawodnika pod taką okoliczność, albo żeby miał taką informację otrzymać na odprawie… Nie, to by mi przez gardło nie przeszło, bo to nie jest moja idea pracy z drużyną. Powtórzę: ja w takie mity nie wierzę, choć one się niekiedy dzieją i są fajną publicystyczną opowieścią w gazetach.
Rafał Górak nie szykuje autobusu na mecz z Lechem
- Słówko o samym Lechu: po takim 5-2 z Legią podrapał się pan w głowę, jak zagrać przy Bułgarskiej?
- Nie, bo już wtedy wiedziałem, jak zagrać. Powiem więcej: moja drużyna też już wiedziała. Uważam, że jesteśmy dobrze przygotowani do tego meczu. Natomiast siła czołowych drużyn ligowych w Polsce jest naprawdę duża. Pytanie tylko, na jaką dyspozycję takiego rywala trafi się w dany dzień. Swoje problemy w Poznaniu miała Jagiellonia; Legia teraz też przegrała wysoko, choć przecież „przed chwilą” grała mecze niewiarygodnie dobre w ekstraklasie i w pucharach. Tak samo zapewne dzieje się z Lechem, który też nie był szczęśliwy, gdy przegrał na Puszczy. Potencjał czołowych drużyn w Polsce jest na razie całkowicie odmienny od naszego potencjału. Natomiast my w każdym meczu jesteśmy w stanie podnieść rękawicę i walczyć. I będziemy wiedzieć, jak to zrobić w Poznaniu.
Trener Lecha wyjaśnił przyczyny wygranej z Legią; krótko i zwięźle, rywali też „zahaczył”
- Mimo różnicy potencjałów, o którym pan mówi, autobusu nie będzie?
- Nie chcę przegrać, więc nie będzie. Nie z tymi ludźmi w naszej szatni. Nie umiem z moimi zawodnikami rozmawiać na taki temat. Ktoś powie: „A jeżeli jest to skuteczne?”. My mamy realizować swoje cele, dla mnie cierpliwość i powtarzalność w piłce jest najważniejsza. Trener ma dać drużynie takie narzędzia, by ona się czuła komfortowo w tym, co robi. A ja będę się starać dać jej takie narzędzia, by pojechała do Poznania i wygrała. Autobus nim nie jest. A narzędzia nie leżą w ogródku.