Łukasz Gryciak

i

Autor: facebook, archiwum prywatne

Ryzykował życie, żeby uratować dzieci z płonącego budynku! Poruszające słowa bohaterskiego piłkarza [TYLKO U NAS]

2022-01-16 13:43

- Kiedy zobaczyłem małe dzieci i zagrożenie ich życia, to nie zastanawiałem się ani przez chwilę, żeby pomóc jak najszybciej. A, że sam mam malutkie dziecko, wiec to był dodatkowy impuls, żeby dać swoją maskę dziewczynce, która zaczęła tracić oddech – opowiada Super Expressowi o dramatycznych chwilach Łukasz Gryciak (30 l.), strażak z Dębna w zachodniopomorskim, który ratował dzieci w pożarze.

Pożar miał miejsce w miniony piątek wczesnym popołudniem. Płonęło mieszkanie na drugim piętrze, a w ogniu wydarzeń dosłownie znalazł się Łukasz Gryciak, pracujący w straży pożarnej od 10 lat. Jego pasją jest piłka nożna i reprezentuje barwy IV ligowego Dębu Dębno.

Super Express: Jak pan się czuje dwie doby po tym zdarzeniu?

Łukasz Gryciak: - Nałykałem się trochę tego dymu, bo to było podtrucie gazami popożarowymi. W szpitalu w Szczecinie podawano mi 100 procentowy tlen, żeby oczyścić płuca, oraz kroplówkę. Obecnie jestem już w domu. Mam jeszcze jakieś kłucia w klatce piersiowej czy nudności, ale jest coraz lepiej.

Kolega z boiska atakuje byłego prezesa PZPN, padły bardzo mocne słowa. „Sousa był narzędziem w rękach Zbigniewa Bońka” [TYLKO U NAS]

- Jak pamięta pan tą dramatyczną sytuację?

- To był normalny 24-godzinny dyżur. Pożar wybuchł w mieszkaniu na drugim piętrze, ale już po przyjeździe na miejsce dowiedzieliśmy się od mieszkańców, że na górze, na ostatnim piętrze są dzieci. To były małe dzieci - chłopiec około 3-4 lat, dziewczynka około 1,5-roczna i ich babcia. Warunki były takie, że nie szło zejść klatką schodową i zdecydowałem się wziąć je na balkon. Swoją maskę dawałem raz chłopcu, raz dziewczynce, żeby mogli normalnie oddychać.

- Co było dalej?

- Trzeba było podjąć szybką decyzję. Klatka schodowa na czwartym piętrze była bardzo mocna zadymiona, nic nie było widać. Ogień i dym był na niższej kondygnacji. Gdy udało się trochę stłumić ogień, to kolega podszedł do mnie i przekazałem mu chłopca, którego wyniósł. Chwilę później pojawił się podnośnik pod balkonem, i z dziewczynką na ręku, oraz z ich babcią dostaliśmy się na ziemię,

- Czuł pan zagrożenie o własne zdrowie i życie?

- W momentach akcji nie myśli się o tym, a działa automatyzm. A, że sam mam małe dziecko, 15-miesięcznego Borysa, to był dodatkowy impuls, żeby pomóc i dać masce dziewczynce, która traciła oddech. Ja cały czas byłem przytomny. Jak to się mówi – zrobiło mi się ciemno przed oczami. Po przebadaniu zdecydowano się mnie zabrać do szpitala w Szczecinie.

Legia Warszawa podjęła decyzję ws. Bartosza Kapustki! Pomocnik zostaje na dłużej, mamy potwierdzenie z klubu

- To była najtrudniejsza akcja w trakcie pana pracy w straży pożarnej?

- Zdecydowanie tak. Pożarów w ciągu dziesięciu lat, od kiedy pracuję w w straży było sporo, ale jeśli chodzi o skalę trudności i niebezpieczeństwa ta akcja była najtrudniejsza. Chyba mam w genach pewną odwagę i chęć niesienia pomocy innym, bo mój ojciec też był strażakiem. Najważniejsze, że udało się wszystkich uratować. Dzieci są zdrowe i wszystko będzie dobrze, bo dostałem taką informację ze szpitala w Gorzowie, do którego trafiły dzieci.

- Czyli praca to straż pożarna, a piłka nożna to pasja?

- Tak, od 10 lat pracuję w PSP w Myśliborzu, z posterunkiem w Dębnie. Piłkę zaczynałem kopać od dziecka i gram do tej pory w Dębie. Nie jest łatwo to pogodzić, bo w tym sezonie awansowaliśmy do IV ligi, w związku z czym mamy dłuższe podróże na mecze wyjazdowe. Nawet odpuszczałem ostatnie mecze wyjazdowe jesienią, bo nie chciałem prosić o zamianę dyżurów. A, że do tego urodziło nam się dziecko, to dwudniowe wyjazdy są problemem.

Polski bramkarz przeszedł do historii Premier League. To może być najlepszy sezon jego klubu od lat!

Najnowsze