„Super Express”: - Mecze z Belgią i Holandią kosztowały pana dużo nerwów?
Waldemar Matysik: - Bardzo dużo! Zawsze będę kibicował Biało-Czerwonym! Zawsze, choć czasami rzeczywiście kosztuje mnie to mnóstwo nerwów. Ile SMS-ów wysłałem przed EURO do polskich znajomych w Niemczech, by przed pierwszym meczem Polaków wywiesili polskie flagi, by byli z naszymi. I co? I po pierwszym przegranym meczu człowiek przeżył straszną gorycz... Wspominam o tym, bo w trakcie meczu z Belgią, gdy zaczęliśmy tracić kolejne bramki, nie wytrzymałem tych nerwów. Wyłączyłem telewizor chyba po trzecim albo czwartym golu. Strasznie przykro mi było.
- Ale na meczu z Holandią wytrwał pan do końca?
- Tak. Oglądało się to lepiej, zadowolony jestem z wyniku, z paru akcji ofensywnych, które zobaczyłem. Pamiętam jeszcze kadrę Kazimierza Górskiego i jej sposób gry, którym – jako nastolatek – się zachwycałem: daleki przerzut z jednego skrzydła na drugie. Mówię o tym, bo teraz tak samo zachwyciła mnie akcja poprzedzająca bramkę Matty'ego Casha. Takich akcji i takich goli życzę sobie jak najwięcej. I żeby pozostać jeszcze przy rzeczach miłych dla oka: bardzo podobała mi się reakcja polskiej ławki po tym trafieniu. Rezerwowi, trenerzy, nawet „press officer” - wszyscy zgodnie wyskoczyli i pobiegli się cieszyć z autorem gola. To pokazuje, że ta grupa ludzi dobrze się ze sobą czuje. Zresztą widziałem to też na samym boisku: walczyliśmy przez pełne 90 minut, w chwilach „spięć” poza grą byliśmy jednością.
Reakcja Lewandowskiego hitem internetu! Tak napastnik zareagował na niewykorzystaną szansę Holendrów
- A były w tym meczu rzeczy dla oka niemiłe?
- No były, niestety. Zremisowaliśmy – co oczywiście jest bardzo pozytywnym wynikiem – bo mieliśmy wiele szczęścia na murawie. Mam na myśli nie tylko rzut karny dla Holendrów, po którym piłka trafiła w słupek. Gospodarze łatwo stwarzali okazje, bo – i o to można mieć pretensje – oddaliśmy im środek pola, zbyt głęboko cofając się pod polską bramkę. Przecież długimi fragmentami dostępu do naszej bramki na 20-30. metrze broniło dziewięciu zawodników! Ja rozumiem: pressing. Ale ten był za niski, za blisko naszej „szesnastki”, co dobitnie potwierdziły okoliczności straty drugiej bramki: nikt nie przeszkadzał Holendrowi w wykonaniu podania ze środka pola do pierwszej linii.
- Może jednak – a wynik na to by wskazywał – to jedyna skuteczna taktyka w starciach z tak silnym rywalem, jak Holandia?
- Ale tak głęboki pressing odbiera nam te atuty, które mamy – czyli najlepszego napastnika świata! Nawet w momencie przejęcia piłki na 20. metrze, z przodu mamy ledwie jednego zawodnika. W tym meczu był to Krzysztof Piątek, ale najczęściej jest to Robert Lewandowski. Dostaje długie podanie i... co ma sam zrobić – nawet on! - z trójką rywali na plecach? Widywałem w poprzednich meczach jego niezadowolenie, okazywane w takich momentach. Tym bardziej, że w tak głębokim pressingu nie mamy szans na zebranie tak zwanej „drugiej piłki” w środku pola, bo za wielka jest odległość między pozycjami defensywnymi w tym pressingu a strefą środkową. Dlatego teraz w 90 procentach zbierali ją Holendrzy i napędzali kolejną akcję. Swoją drogą zaś – nawet w tym niskim pressingu popełnialiśmy błędy.
To on był bohaterem meczu w Rotterdamie. Holendrzy nie mogli rozbić polskiej Skorupy
- Przykład?
- Strata bramki na 1:2. Jeśli już ustawiasz się 20 metrów od własnej bramki, każdy z rywali wbiegających w pole karne musi czuć twój oddech na plecach; musi być podwojony w kryciu. Taka była zawsze moja rola w reprezentacji, i taka powinna być rola dzisiejszego zawodnika na pozycji „6” czy „8” w niskim pressingu. A tutaj aż dwóch piłkarzy – w tym strzelec gola - w środku naszego pola karnego nie miało obok siebie obrońcy.
- Recepta?
- Znacznie wyższy pressing, już od linii defensywnej przeciwnika. Ja wiem, że do tego trzeba świetnego przygotowania fizycznego. Dziś już nie biega się kilometrów w trakcie zimowych przygotowań, bo futbol jest inny. Ale faktem jest, że te kilometry – najczęściej w górach – dawały nam moc na dwa, a nie tylko jeden mecz. No i trzeba też odpowiednich założeń taktycznych. Trochę przekornie powiem tak: wysłałbym trenera Michniewicza do Liverpoolu na staż do Juergena Kloppa. Temat stażu – pressing ofensywny.
- Kibice powiedzą, że szuka pan dziury w całym. Przecież zremisowaliśmy z Holandią, i to na jej terenie!
- A niech mówią! Mnie chodzi o to, by remisy czy zwycięstwa osiągać nie szczęściem, ale dzięki wykorzystaniu naszych atutów.
Michniewicz zadowolony po meczu z Holandią. Wyróżnił dwóch piłkarzy
- A gdzie je – pańskim zdaniem – mamy?
- O Lewandowskim już mówiłem, ale jemu trzeba precyzyjnie dograć piłkę, a nie zmuszać do walki po długim podaniu na kilkadziesiąt metrów od bramkarza czy stopera. Zupełnie też nie wykorzystujemy naszych skrzydeł. A tu – moim zdaniem – siłę mamy ogromną. Naprawdę jest w czym wybierać. O Cashu już wspominałem. Na „wahadle” świetnie sprawdza się też Bartosz Bereszyński, duże umiejętności mają Przemek Frankowski i Sebastian Szymański. Więcej piłek powinien dostawać Nicola Zalewski, bo to brylancik, świetnie wyszkolony technicznie. Robi różnicę – jak to się mówi. Swoją drogą powinniśmy jak najczęściej sięgać po takich chłopaków z polskimi korzeniami, ale technicznie i taktycznie wyszkolonymi w krajach zachodnich. Akurat za tę odwagę w stawianiu na takich ludzi trzeba trenera Michniewicza pochwalić. Myślę, że podobne ryzyko powinien też podjąć, jeśli chodzi o wspomniane przeze mnie bardziej ofensywne ustawienie całej drużyny. Jeżeli mamy wyjść z grupy na mundialu – a strasznie o tym marzę, żeby znów móc być dumnym z polskiej reprezentacji, to musimy grać swoją ofensywną piłkę,skrzydłami. A nie tylko czekać na kontrę.
- Widzi pan w tej reprezentacji swojego następcę? Chłopa od czarnej roboty, do ostatniej kropli potu?
- Już w trakcie jego gry w Górniku o Szymonie Żurkowskim mawiano w Zabrzu „drugi Matysik”. Ten chłopak naprawdę jest wyjątkowy. Bardzo mi się podobał w pierwszej połowie meczu w Brukseli i po wejściu na murawę w Rotterdamie. Uspokoił nieco nasze rozedrgane nerwy po tym, jak straciliśmy w krótkim czasie dwa gole. Odebrał sporo piłek, potrafił je też dobrze rozegrać. Wie pan, kiedy marzyłem dopiero o wielkiej karierze, z piłką nawet... spałem. Kiedy patrzę na Szymona i jego zadziorność, zażartość w walce, widzę samego siebie z młodych lat.
Kamil Glik: Z Belgią musimy wycisnąć ostatnie soki i pokazać złość [WIDEO]