Anita Włodarczyk w swojej dyscyplinie sportowej rozpoczęła hegemonię. Była najlepsza w 2012 roku w Londynie, cztery lata później w Rio de Janeiro, a także i teraz w Tokio. Nim jednak poleciała do Japonii z medalowymi nadziejami, musiała zmierzyć się również i z wielkim strachem oraz koniecznością podjęcia dramatycznej decyzji. Kontuzja uniemożliwiała jej bowiem swobodne treningi na pełnych obrotach i choć czasu nie pozostawało wiele, to kobieta zdecydowała się na przejście operacji.
Zobacz też: Polak nie wytrzymał. Uderzył w Japończyków, poważne zarzuty
- Brak stabilności łąkotki powodował, że Anita uszkadzała chrząstkę i miała permanentny ból. Po operacji to wszystko pięknie się wygoiło, ale powstały blizny, które powodowały dyskomfort w czasie treningu. Bardzo szybko podjęliśmy decyzję o ich usunięciu. Czasu do igrzysk było coraz mniej - opisywał w rozmowie z "Onetem" doktor Robert Śmigielski, który przeprowadził zabieg znakomitej młociarki i umożliwił jej odniesienie sukcesu.
Zobacz też: Wilfredo Leon całkowicie rozbity po klęsce. Wstrząsające słowa żony siatkarza
I dodał: - Po wykonaniu zabiegów, dawałem 80 proc. szans na to, że sytuacja wróci do normy. Wszystko zależało od procesu gojenia. Można fantastycznie wykonać operację, ale procesu gojenia już nie kontrolujemy. Trzeba pamiętać, że sportowców leczy się inaczej. Dla mnie, czy dla pana uraz łąkotki nie stanowiłby problemu. Ale dla kogoś, kto przerzuca tony na siłowni, a do tego obraca się tysiące razy na tym kolanie, to poważna kontuzja. W imprezach takich, jakich igrzyska, decydują centymetry, które mogą zmienić życie. Dlatego jest zupełnie inna świadomość. Nie każdy też chce się podejmować leczenia takich herosów, jak Anita.