„Super Express”: - W sobotę staniesz przed szansą rozegrania 100. mecz w ekstraklasie. Niedawno upłynęły też cztery lata od twojego debiutu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Kiedy to minęło?
-Bartłomiej Wdowik: - Sam nie wiem. Czas upłynął bardzo szybko. Moje doświadczenie z każdym rozegranym meczem jest coraz bogatsze. Dlatego cieszę się, że w Jagiellonii dane mi świętować taki jubileusz. Niedawno rozegrałem 100. mecz w Jagiellonii, uwzględniając wszystkie rozgrywki, a teraz „setka” w lidze. Jubileusz tym bardziej szczególny, że przeciwko byłemu klubowi. Zatem podwójna okazja do zwycięstwa.
- Który z tych dotychczas rozegranych meczów wspominasz najlepiej?
- Mam nadzieję, że najlepszym będzie ten 100. z Ruchem. Co do tych meczów już rozegranych mam trzy, które wspominam najmilej. Pierwszy to wyjazdowe starcie z Lechem Poznań z sezonu 2020/21, w którym wygraliśmy 3:2, pomimo gry w osłabieniu, a ja zdobyłem bramkę decydującą o wygranej. Drugim jest starcie z Widzewem u nas z tego sezonu, kiedy moja bramka z rzutu wolnego w końcówce spotkania dała nam trzy punkty. Strzelałem wtedy na bramkę ustawioną tuż za trybuną „Ultra” i ta radość kibiców po moim trafieniu pozostanie ze mną na długo. Jeżeli jednak mam wskazać ten najlepszy, to będzie jesienna potyczka ze Stalą Mielec, w której zdobyłem swój pierwszy dublet w Ekstraklasie.
- Życie pisze niespodziewane scenariusze, bo chyba nikt, włącznie z tobą, nie spodziewał się, że 100. mecz w ekstraklasie będziesz mógł rozegrać przeciwko Ruchowi, w którym rozpoczynałeś karierę w piłce seniorskiej.
- Na pewno skłamałbym gdybym powiedział, że tak to zaplanowałem. Absolutnie nie spodziewałem się takiego scenariusza, ale tym bardziej jest on dla mnie wyjątkowy. Ruch w tym sezonie wrócił do Ekstraklasy, co mnie osobiście cieszy, bo kiedy zaczynałem w nim przygodę, to zespół był świeżo po degradacji z ekstraklasy, a ja debiutowałem w starciu z Wigrami Suwałki, które wysoko przegraliśmy 0:6. Na szczęście tamte momenty już za mną i za Ruchem. Chociaż wtedy nie było łatwo, to mam do tego klubu bardzo duży sentyment. Pozostało sporo znajomości, przyjaźni. Naturalnie w sobotę wszystko będzie odstawione na bok, ponieważ nas interesuje tylko wygrana. Ruchowi życzę wszystkiego najlepszego, ale już po meczu z nami.
- Od twojego odejścia z Ruchu minęło już trochę czasu. Czy wielu znajomych pozostało w zespole z Chorzowa?
- Kadra zmieniła się bardzo. Tak naprawdę z drużyny, do której wchodziłem, dzisiaj pozostaje jedynie Mateusz Bartolewski, który w międzyczasie zaliczył występy w Zagłębiu Lubin. Wtedy w Ruchu mieliśmy kilku ciekawych chłopaków. Jeden z nich, Mateusz Bogusz z Chorzowa odszedł do Leeds, a obecnie gra w USA. Chociaż sportowo układało się różnie, to tworzyliśmy fajną grupę, a te trudne doświadczenia, z którymi przyszło nam się zmierzyć okazały się bardzo cenne w przyszłości.
- W ostatnią sobotę padła „Twierdza Białystok”. Po 51 tygodniach ulegliście u siebie Lechowi Poznań. Czy ta porażka w jakikolwiek sposób podkopała waszą pewność siebie?
- Absolutnie nie. W meczu z Lechem o niepowodzeniu zadecydowały błędy indywidualne. Całościowo nie zagraliśmy źle. Po prostu w niektórych sytuacjach zabrakło nam skuteczności, co tylko potwierdzają statystyki. Pomimo przegranej możemy być zadowoleni z samej gry, chociaż brak punktów na pewno boli. Teraz musimy zrobić wszystko, aby te punkty odrobić.
- W statystykach wręcz zmiażdżyliście Lecha. Dddaliście 24 strzały, a Lech zaledwie cztery. Czy to mocno was frustrowało?
- W jakimś sensie tak, ale tylko na boisku. Jak już wspomniałem, patrząc na nasz styl, sposób w jaki kreowaliśmy sytuacje i ich liczbę możemy być z siebie zadowoleni. Oczywiście, na koniec i tak liczy się wynik, a ten jest bardzo daleki od naszych oczekiwać. Siedzi w nas sportowa złość, że pomimo takiej przewagi nie zdobyliśmy nawet punktu, ale w sobotę kolejna okazja, aby się odbić.
- Jakiego meczu z Ruchem się spodziewasz? Będziecie w nim absolutnym faworytem, ponieważ wciąż jesteście liderem, a „Niebiescy” wspólnie z ŁKS-em zamykają tabelę.
- Na pewno nie będzie to łatwe spotkanie. Nikt jeszcze przed pierwszym gwizdkiem meczu nie wygrał, a wielu go przegrało. Dlatego musimy być bardzo czujni. W ekstraklasie nie ma łatwych meczów i tak samo będzie w sobotę. Musimy włożyć maksimum wysiłku, zaangażowania, zagrać z taką samą jakością jak do tej pory. Jestem przekonany, że nie będzie to spacerek.
- Czy to, że w tym spotkaniu bronicie pozycji lidera w jakikolwiek sposób was paraliżuje?
- Nie myślimy o tym, na którym miejscu obecnie jesteśmy, bo tak naprawdę nic jeszcze nie osiągnęliśmy. Interesuje nas najbliższy mecz. Na pewno nie możemy wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Tylko taki sposób gry i myślenia jest gwarantem sukcesu.
- Latem w Gliwicach miałeś duży udział przy zwycięskiej bramce, bo to po twoim strzale piłka odbiła się jeszcze od Nene i wpadła do bramki „Niebieskich”. Czy w Białymstoku, jeżeli staniesz przed szansą, noga ci nie zadrży?
- Na pewno nie. Jak już mówiłem, mam do Ruchu duży sentyment, przeżyłem tam wiele fajnych momentów, ale to już za nami. Dzisiaj gram w Jagiellonii i zrobię wszystko, żeby to „Żółto-Czerwoni” sięgnęli po trzy punkty.
- W tym sezonie masz dziewięć strzelonych goli, wszystkie ze stałych fragmentów gry. Niedawno twoje bramki analizował sam Alessandro del Piero i był pod wrażeniem twoich dokonań. Jak odebrałeś słowa legendy Juventusu?
- Byłem bardzo zadowolony i dumny, że tak wielki zawodnik w takich słowach wypowiedział się o mnie. To duża nobilitacja, ale także motywacja do jeszcze cięższej sprawy. Nie da się ukryć, że Del Piero jest jednym z tych, który świetnie uderzał rzuty wolne. Sam od dawna dużo pracuję nad tym elementem i cieszę się, że praca w końcu przynosi efekty.