W rodzinnych Bojszowach napastnik Cracovii miał całkiem niezłe sportowe wzory. Z okna u dziadków widać przecież dom, w którym wychował się triumfator ubiegłorocznych igrzysk w Tokio w chodzie na 50 km, Dawid Tomala. - Jego tato, Grzegorz, prowadził w szkole podstawowej SKS. I Kuba często brał udział w tych zajęciach lekkoatletycznych – wspomina Wojciech Myszor, ojciec obecnego ligowca „Pasów”. On sam na przełomie wieków rozegrał blisko 150 meczów w ligowej elicie (w barwach Ruchu Radzionków i Odry Wodzisław), zdobywając w nich 9 goli.
- Tylko 9? W tym sezonie pewnie jeszcze go nie dogonię, ale w przyszłym już na pewno - Jakub przyznaje, że nigdy nie zainteresował się dorobkiem snajperskim taty. Jak przyznaje, imponowało mu w grze ojca co innego. - Dziewięć na dziesięć wrzutek w pole karne było dobrych i celnych – dodaje. Co prawda meczów ekstraklasowych „Mancziego” (taki pseudonim nosił Wojciech Myszor) pamiętać nie może, ale już te z boisk IV i V ligi – jak najbardziej, bo przecież Myszor-senior buty na kołku zawiesił ledwie kilkanaście miesięcy wstecz, już blisko „pięćdziesiątki”. - Zabierałem Kubę na moje mecze w barwach GTS Bojszowy. Miał ledwie kilka lat, gdy w Marklowicach rozwaliłem sobie łuk brwiowy i skórę pod okiem i musiałem jechać karetką do szpitala. „Młody” został na stadionie pod opieką gospodarza i trochę łez u niego z tego powodu się polało... - wspomina tato.
Dziś o łzach nie ma już mowy, czego dowodem – ostatnie dwa tygodnie. Myszor-junior nieszczęśliwie uszkodził piętę, co zmusiło go do pięciodniowych treningów wyłącznie na siłowni. - Rana była głęboka, ale... wyciął otwór w bucie treningowym i wrócił do zajęć z piłką. A potem założono mu odpowiedni opatrunek i z nim na nodze strzelił gola Radomiakowi. Zawsze taki był: nie ma, że boli. Dwukrotnie przecież łamał rękę na boisku, ale nigdy od piłki się nie odwrócił – z dumą mówi Aleksandra Myszor, która dwie dekady wstecz towarzyszyła mężowi w ligowych bojach, a teraz z trybun obserwuje postępy piłkarskie syna.
Wyjaśniła się przyszłość Krzysztofa Piątka. Znany dziennikarz nie ma wątpliwości, podjęli decyzję!
Była zresztą mocno w jego przygodę piłkarską zaangażowana: przez trzy lata dzień w dzień woziła go z Bojszów do Chorzowa, na treningi do szkółki piłkarskiej Stadionu Śląskiego. - Czasem wracaliśmy z zajęć około 21.00. Na tylnym siedzeniu samochodu studiował szkolne książki, uczył się wierszy na język polski, nawet odrabiał zadania. Trochę buczał i marudził, ale zawsze był przygotowany na następny dzień – podkreśla mama Kuby. To ona właśnie na 18. urodziny dołożyła się do pierwszego samochodu dzisiejszego ligowca Cracovii. - Ale już jej wszystko oddałem! - zastrzega Jakub Myszor. Na dodatek kiedy pół roku temu, w październikowym meczu z Wartą, strzelił swego pierwszego ligowego gola, symboliczny gest „serduszka” posłał właśnie w kierunku mamy na trybunach!
Przed półfinałem Ligi Mistrzów w Liverpoolu. Jerzy Dudek zwraca uwagę na to w grze Villarrealu