Mecz Korona Kielce - Zagłębie Lubin był dla gospodarzy próbą siły w warunkach bojowych. Po zakończeniu poprzedniego sezonu w klubie ze Ściegiennego doszło do sporych przetasować. Najpierw z pracą pożegnał się Maciej Bartoszek, którego zastąpił Gino Lettieri. Niemieccy właściciele postanowili także przewietrzyć szatnię. Ze złocisto-krwistymi barwami pożegnali się między innymi Serhii Pyłypczuk, Miguel Palanca czy Vanja Marković. Ich miejsce zajęli zawodnicy nieznani polskim kibicom. Może z wyjątkiem Fabiana Burdenskiego, syna nowego właściciela Dietera, który niegdyś występował w Wiśle Kraków.
W pierwszej serii gier los skojarzył Koronę z Zagłębiem Lubin. Te same zespoły mierzyły się ze sobą na otwarcie sezonu 2016/17, z tym że na Dolnym Śląsku. Wówczas "Miedziowi" zmiażdżyli ekipę ze stolicy Gór Świętokrzyskich. W zaledwie pół godziny zaaplikowali "Scyzorom" cztery gole i pewnie zdobyli trzy punkty. Z biegiem czasu to jednak Korona spisywała się coraz lepiej i w efekcie zajęła piąte miejsce na końcu kampanii. Zagłębie grało o utrzymanie i choć w miarę pewnie cel osiągnęło, to w Lubinie pozostał spory niedosyt.
Przyjęta polityka transferowa w Koronie była trochę dziwna. Duża część nowych graczy przybyła do Kielc z kontuzjami. Nie zdążyli ich wyleczyć do poniedziałku i znaleźli się poza kadrą. W pierwszej jedenastce mecz z Zagłębiem zaczęło tylko trzech nowych Koroniarzy. Piotr Stokowiec również zaufał zawodnikom, którzy w poprzednim sezonie grali w Lubinie. Z nowych jedynie Jakub Świerczok zaczął spotkanie przy Ściegiennego w podstawowym składzie.
Sprawdź też: Arkadiusz Malarz o włos od tragedii. Mógł skończyć jak Petr Cech [WIDEO]
Początek spotkania należał zdecydowanie do gospodarzy, tradycyjnie już przed sezonem skazywanych przez ekspertów na spadek z najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Zagłębie nie potrafiło wyjść z własnej połowy, a już po pięciu minutach mogło, a nawet powinno, przegrywać. Piłkę na lewym skrzydle dostał Ivan Jukić, chwilę później oddał ją do dobrze ustawionego w polu karnym Nabila Aankoura. Marokańczyk miał chwilę czasu i wydawało się, że przymierzył idealnie. Jednak piłka trafiła tylko w poprzeczkę. Lubinianie odetchnęli, ale tylko na minutę, gdy do prostopadłego podania doszedł Maciej Górski. Dośrodkował do Jukicia, ale ten nie potrafił skierować piłki do siatki, a dobitka Mateusza Możdżenia minęła prawy słupek bramki Martina Polacka.
Od pierwszych minut przyjezdni najwięcej problemu mieli z atakami Korony skrzydłami. Zarówno Jukić, jak i Dani Abalo robili sporo zamieszania. Drugi z nich w jedenastej minucie musiał opuścić boisko, a na jego miejsce pojawił się kolejny debiutant - Łukasz Kosakiewicz. Jakby na potwierdzenie tych słów, chwilę później prowadzenie mogli objąć goście. Bardzo dobrze z prawej strony dośrodkował Jakub Tosik, a piłka spadła idealnie na głowę Jakuba Świerczona. Napastnik "Miedziowych" przeniósł jednak futbolówkę tuż nad bramką kielczan i fani przy Ściegiennego odetchnęli z ulgą, natomiast ci z Lubina jęknęli z zawodu.
Przeczytaj także o zamieszaniu w Śląsku Wrocław: Jacek Masiota: Zażądamy od Ślaka 30 milionów złotych
Podopieczni Piotra Stokowca nie poszli jednak za ciosem i nie wykorzystali okresu, w którym gospodarze starali się przegrupować szyki po wymuszonej zmianie. Korona za to robiła wszystko, żeby pokazać, że zamieszanie wokół zespołu nie robi na piłkarzach żadnego wrażenia. Po kwadransie strzału z dystansu ponownie spróbował Możdżeń. Tym razem techniczna próba pomocnika nieznacznie minęła drugi słupek. Zespół z Dolnego Śląska był wyraźnie w szoku i raz po raz musiał robić wszystko, by przetrzymać kolejne ataki rywali. Bardzo prawdopodobne, że taka taktyka została nakreślona w szatni - nie jest tajemnicą, że Gino Lettieri zaaplikował swoim podopiecznym ogromne obciążenia w czasie okresu przygotowawczego i w pewnym momencie mogło im zabraknąć siły.
Dopiero w dwudziestej drugiej minucie przyjezdni wysłali drugie ostrzeżenie dla defensywy złocisto-krwistych. Dośrodkowanie z lewej strony zamknął Krzysztof Janus. Pomocnik lubinian uderzył głową, ale jego próba przeleciała obok słupka bramki strzeżonej przez Alomerovicia. W odpowiedzi Korona wyprowadziła kolejną akcję skrzydłem. Z prawej strony w pole karne zacentrował Kosakiewicz, a w polu karnym najlepiej odnalazł się Ken Kallaste. Estończyk nie trafił jednak w światło bramki i dalej mieliśmy 0:0, choć warto zaznaczyć, że sam mecz do nudnych nie należał i na boisku działo się całkiem sporo.
Sensacyjne informacje przedstawione przez Michała Probierza: Miałem być wiceprezesem i menedżerem Korony Kielce
Zmagania golem okrasić mógł w dwudziestej ósmej minucie Możdżeń. Jego trzecia próba miała miejsce po faulu na dwudziestym piątym metrze. Pomocnik Korony ustawił piłkę i spróbował swoich sił z rzutu wolnego. Przymierzył świetnie, ale piłka po odbiciu od słupka, jak zaczarowana, przetoczyła się po linii i opuściła boisko. Odpowiedź Zagłębia mogła być wyjątkowo brutalna. W polu karnym gospodarzy piłkę otrzymał niepilnowany Świerczok. Nowy nabytek "Miedziowych" uderzył w długi róg i... słupek! Drugi w ciągu kilkunastu sekund! Za słupki w futbolu wciąż jednak nie przyznaje się choćby pół gola, więc na tablicy wyników nie zmieniło się nic.
Gdy wydawało się, że emocje zgasły, to na nowo rozpalili je piłkarze Zagłębia. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego obrona z Kielc przegrała walkę o górną piłkę, a Alomerović odbił futbolówkę przed siebie, wprost pod nogi Świerczoka. Ten do siatki trafił, ale asystent Szymona Marciniaka podniósł do góry chorągiewkę, sygnalizując spalonego. Arbiter z Płocka nie skorzystał nawet z systemu VAR (powtórki wideo dla sędziów), który w poniedziałek debiutował w Ekstraklasie, będąc pewnym decyzji. Do przerwy mieliśmy więc całkiem sporo emocji, co pokazuje długość tej relacji, ale bramek, czyli soli piłki nożnej, się nie doczekaliśmy. Remis 0:0 po pierwszych czterdziestu pięciu minutach był sprawiedliwy - może Korona miała więcej sytuacji, ale znacznie konkretniejsze miało Zagłębie.
Mistrzowie Polski wciąż szukają wzmocnień: Sensacyjny transfer z Włoch do Polski? Legia chce piłkarza Juventusu!
Trenerzy obu zespołów zdecydowali, że w przerwie nie dokonają żadnych zmian i z szatni wyszli ci sami piłkarze, którzy kończyli pierwszą połowę na Kolporter Arenie. I naprawdę chcielibyśmy napisać, że to były dobre decyzje, ale piłkarze w szatni najwyraźniej usnęli. W pierwszych dziesięciu minutach drugiej połowy najciekawiej było, gdy... Krystian Miś zmienił kontuzjowanego Bartosza Kwietnia. Kibice wciąż czekali, który z zespołów przerwie tę posuchę i dostarczy choć odrobiny emocji.
Zrobili to goście. W pięćdziesiątej dziewiątej minucie po raz kolejny piłkę wywalczył bardzo silny Świerczok. Napastnik odegrał ją do wbiegającego w pole karne Łukasza Janoszki. "Młody Ecik" do tej pory nie był widoczny, a tym razem mógł wyprowadzić swój zespół na prowadzenie. Jego strzał okazał się jednak mało precyzyjny i Alomerović znowu nie musiał interweniować, a tylko najadł się strachu, obserwując mijającą go piłkę. Po tej sytuacji gospodarze postanowili zmienić nieco taktykę, nie czekając na kolejną próbę rywali. Z dwóch defensywnych pomocników został tylko Jakub Żubrowski, a wyżej przesunął się Możdżeń, mający wspomagać w rozgrywaniu ofensywnych akcji Aankoura.
O bohaterskiej postawie Sandecji Nowy Sącz przeczytasz tutaj: Niespodzianka w Poznaniu. Lech potknął się o beniaminka
Niewiele brakowało, by ta roszada dała upragnionego gola Koroniarzom. W sześćdziesiątej piątej minucie w polu karnym, zupełnie niepilnowany, znalazł się Aankour. Pomocnik kielczan spróbował strzału głową, zatrzepotała nawet siatka, a trybuny opanował szał radości. Problemem było tylko jedno - piłka wcale do bramki nie wpadła. Trafiła w boczną siatkę i grę wznowił Polacek. Niedługo później na boisku pojawił się Bartłomiej Pawłowski i za jego wprowadzenie Piotr Stokowiec mógł sobie pogratulować sam.
Przebojowy skrzydłowy w siedemdziesiątej minucie przeprowadził rajd, w trakcie którego minął dwóch przeciwników, a trzeci - Ivan Jukić - popełnił faul w swoim polu karnym. Szymon Marciniak nie mógł mieć wątpliwości i wskazał na jedenasty metr. Piłkę ustawił Filip Starzyński i nie miał żadnego problemu z pokonaniem Zlatana Alomerovicia, tym samym wyprowadzając zespół gości na minimalne prowadzenie.
W poniedziałek okazało się ono wystarczające. Korona w ostatnich minutach wyraźnie opadła z sił, nie była dokładna i nie stworzyła sobie już żadnej dogodnej sytuacji. Zagłębie spokojnie kontrolowało końcówkę i dowiozło korzystny rezultat. Podsumowując to spotkanie, należy nadmienić, że emocje mieliśmy w pierwszej połowie, a gola - w drugiej. Niemieckiej tragedii przy Ściegiennego też nie było, ale punkty pojechały do Lubina.
Korona Kielce - Zagłębie Lubin 0:1 (0:0) oceny w skali 1-6
Bramka: Filip Starzyński 71 (k)
Żółte kartki: Miś - Jach, Tosik, Woźniak
Korona: Alomerović 2 - Rymaniak 3, Kwiecień 3 (55. Miś 2), Kovacević 2, Kallaste 2 - Żubrowski 3, Możdżeń 4 (84. Poński) - Jukić 2, Aankour 3, Abalo (11. Kosakiewicz 2) - Górski 2
Zagłębie: Polacek 4 - Todorovski 3, Guldan 3, Jach 3, Dziwniel 3 - Tosik 3, Kubicki 3 - Janus 3 (73. Woźniak 3), Starzyński 4, Janoszka 4 (65. Pawłowski 4) - Świerczok 2 (81. Nespor)