Super Express: - Mówiłeś mi niedawno, że szykujesz niespodziankę, ale nie sądziłem, że będzie nią skocznia z pełnowymiarowym, 45-metrowym rozbiegiem.
Piotr Lisek: - W Szczecinie gdzie mieszkam na stałe, nie mógłbym sobie na nią pozwolić, bo mam mały ogródek koło domu. Ale na wsi w Dusznikach (koło Poznania - przyp. red.), gdzie mieszkają moi rodzice, jest bardzo duża działka. Zmieściła się na niej pełnowymiarowa, profesjonalna skocznia, na której można robić normalne zawody. Kiedyś może uda się takie zrobić, choćby pod nazwą "Lisek w domu" (śmiech).
- Jak udało ci się zdobyć całe wyposażenie i wybudować skocznię w niełatwym okresie, gdy jest dużo obostrzeń choćby w swobodnym przemieszczaniu się po kraju?
- Od dawna myślałem, żeby spełnić marzenie i mieć skocznię w swoim ogrodzie jak Renaud Lavillenie. Cały zeskok i stojaki miałem już wcześniej, bo PZLA kupił u producenta na moje nazwisko. Przygotowaniem rozbiegu zająłem się ze swoimi bliskimi z Dusznik, choć przyznaję, że osobiście betonu nie wylewałem. Rozbieg włącznie z wykładziną, którą będzie pokryty, jest prawie identyczny jak ten w hali w Toruniu (Armand Duplantis pobił w niej w tym roku rekord świata 6,17 cm - przyp. red).
- Wspomniany Lavillenie, kilka dni temu skoczył w swoim ogrodzie 5,70. Będzie odpowiedź w twoim wykonaniu?
- Skocznia w Dusznikach jest gotowa. Zastanowimy się jeszcze z trenerem, jak to logistycznie ująć, bo trening trzeba robić z głową i nie można wejść na nową skocznię i tak od razu sobie poskakać. Ale niebawem można się spodziewać odpowiedzi Liska kontra Lavillenie, którą opublikuję w social mediach.
- Jak przyjąłeś zapowiedź minister sportu Danuty Dmowskiej-Andrzejuk o rychłym "rozmrażaniu" polskiego sportu i otwarciu pięciu ośrodków, w tym OPO w Spale?
- Zawsze uważałem, że zdrowie jest najważniejsze i jestem zwolennikiem akcji "Zostań w domu". Ale pamiętajmy o tym, że za jakiś czas sport wróci i będzie rozrywką dla ludzi. My sportowcy musimy zbudować formę na imprezy, które będą rozgrywane w przyszłym, a może jeszcze w tym roku. Trening zastępczy przez pewien czas mogę robić w domu. Mogę stać na rękach albo na głowie, ćwiczyć na bieżni stacjonarnej, ale pełnego treningu tyczkarza nie da się zrobić. Bardzo chętnie pojadę do Spały jeśli będzie można.
- Adam Kszczot dosyć mocno wypowiedział się o decyzji zamknięcia lasów, gdzie ewentualnie mógłby trenować. Ty też miałeś uwagi co do zamknięcia niektórych obiektów dla profesjonalistów.
- Mam na myśli grupę sportowców, którzy mają już minima na igrzyska olimpijskie i od których wymaga się, żeby byli w formie przez cały czas. Wydaje mi się, że gdyby hale albo pływalnie były dla nas otwarte i trenowało w nich dwóch, trzech sportowców w różnych godzinach, to prawdopodobieństwo zarażenia się wirusem jest zerowe. Być może udostępnienie tych obiektów leży w gestii miast i powtórzę , że chodzi o grupę profesjonalistów, a nie ryzykowanie wpuszczenia tam dzieci czy sportowców amatorów.
- Z drugiej strony rozumiem obecną sytuację i wiem, że sprawdzianem dla nas nie jest bycie na bieżni, ale dbanie o zdrowie. Dobrze się stało, że władze szybko podjęły odpowiednie kroki, żeby zdusić pandemię w zarodku i wierzę, że nie oblejemy tego sprawdzianu.
- Wróćmy jeszcze na skocznię. Nie pomyślałeś o tym, że lepiej jeśli przełożono igrzyska w Tokio na przyszły rok, bo może do tego czasu Armand Duplantis przestanie tak wysoko skakać?
- Ale czemu? Ja mu bardzo kibicuję i dopinguję. Nie czuję żadnej zawiści ani zazdrości. No, może zazdrości sportowej trochę jest, ale to wspaniałe, co on robi. To rozpowszechnianie i popularyzacja tak emocjonującej konkurencji jaką jest skok o tyczce. Cieszę się, że rekord świata nie stoi w miejscu, tylko pokazujemy, że jesteśmy nową generacją tyczkarzy, która skacze coraz wyżej.
Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj
Koronawirus w sporcie