Aktualnie Champions League, tak jak i zdecydowana większość pozostałych rozgrywek piłkarskich w poszczególnych krajach, po prostu się zatrzymała. Świat próbuje powstrzymać pandemię i nie ma obecnie żadnych warunków do rozgrywania meczów piłkarskich, a już zwłaszcza z udziałem kibiców. Tym tropem powinno było podążyć się jednak już wcześniej, zwłaszcza w Italii. Nie zrobiono tego, przez co problem urósł do olbrzymich rozmiarów.
Na mediolańskim San Siro 19 lutego doszło do pojedynku Ligi Mistrzów pomiędzy Atalantą Bergamo a Valencią. Mimo raczkującej dopiero epidemii we Włoszech nikt nie chciał dmuchać na zimne i fani pojawili się na trybunach w liczbie około 45 tysięcy. Od tej pory w mieście, z którego jest ekipa "La Dea", ale także i w Walencji, liczba zakażeń i śmierci galopuje w zastraszającym tempie.
Robert Lewandowski straci FORTUNĘ! Wszystko przez swój SZLACHETNY GEST
Fabiano Di Marco, profesor ze szpitala im. Papieża Jana XIII, nie ma wątpliwości, że oba wydarzenia należy połączyć. - Wielu to czuje, ja powiem to za siebie. 19 lutego 40 tysięcy mieszkańców Bergamo pojechało na San Siro na mecz Atalanta - Valencia. Autobusami, samochodami, pociągami. Niestety - była to biologiczna bomba - przyznał ceniony profesor.
Atalanta zdążyła jeszcze rozegrać rewanż w Hiszpanii przy pustych trybunach. Cóż jednak z tego, skoro tysiące fanów Valencii miało za nic obostrzenia i pojawiło się pod stadionem tworząc gigantycznym tłum...
Piłkarze Interu UCIEKAJĄ z Mediolanu! Boją się KORONAWIRUSA
Zobacz także: