Koronawirus potrafi być bardzo groźny, a zwłaszcza dla osób w starszym wieku. Nic więc dziwnego, że gdy Marx był nim zarażony, to mógł poczuć się bardzo nieprzyjemnie. Kibice mogą pamiętać tego gracza z igrzysk olimpijskich w Monachium z 1972 roku, z których przywiózł złoty medal. Ogółem z orzełkiem na piersi w latach 1966-1975 zanotował 23 występy, w których strzelił 10 bramek. Uwagę budziła także jego uniwersalność - mógł występować zarówno jako obrońca, jak i jako napastnik.
Czołowi sportowcy nie mają za co żyć i TYRAJĄ na farmach. "Jestem zajęty pryskaniem kukurydzy"
Okresu zmagania się z koronawirusem Marx na pewno nie będzie wspominał mile. - Nie mogłem nawet mówić, męczyłem się po paru słowach. Wydawało mi się, że nie ma mnie już na ziemi. Czułem zapachy nie z tej planety. Odpychający swąd nie do zniesienia, jakby ktoś wylał mi w domu gnój - wyznaje były kadrowicz w rozmowie z portalem "SportoweFakty".
Jeden przypadek koronawirusa w PKO Ekstraklasie. "Wynik potwierdzony dwoma testami"
Na szczęście wszystko już wraca do normy. - Mięśnie w końcu dochodzą do siebie. Wcześniej, przez chorobę, łydki były sflaczałe, wisiały na piszczelach. W ogródku mam dwie małe, plastikowe bramki, jesienią grałem w ogrodzie z wnukiem, Florianem. Z młodego chyba bramkarz będzie, każde podanie dziadka odbija rękoma. Syn kupił Florianowi rękawice, ostatnio pokazał filmiki, na których widać, że młody zrobił postęp. Dziadek go sprawdzi. Najpierw zrobię kilka żonglerek, pokopie w żywopłot i będę gotowy na mecz z wnukiem - dodaje Marx.
Zobacz także: